Smutek może być inspirujący. Prawdziwy artysta potrafi przełożyć go na dźwięki, ubrać w słowa, wprawić serce słuchacza w stan niebezpiecznej, aczkolwiek przyjemnej, turbulencji. Po raz pierwszy w Poznaniu wystąpił Patrick The Pan.
Piotrek jest artystą dojrzewającym, który właśnie ze smutku zrobił piękny użytek. Po utracie pracy, zamknął się w swoim pokoju i za pomocą zaledwie kilku instrumentów, amatorskiego mikrofonu, laptopa, stworzył płytę, która zdobywa uznanie internautów. Tak powstał Patrick the Pan. Projekt, zespół, który wcale nie sprawił, że Piotr czuje się artystą. Jak twierdzi, muzykiem również się nie czuje, ponieważ jest samoukiem, samozwańczym kompozytorem (nie zna nut), który w sobotnie zamiast w knajpach ze znajomymi, woli spędzać w pokoju, pograć na czymś, a potem to nagrać.
Something of an End, to płyta, która do tej pory nie została wydana przez żadną wytwórnię. Dlatego, że autor nie wierzył w jej potencjał. Miała zostać umieszczona w internecie, miała funkcjonować jedynie jako pliki w portalu YouTube. Jednak. Piotr, gdy zaczął otrzymywać maile od zaintrygowanych słuchaczy, pytających, gdzie można zakupić płytę, postanowił wydać trzysta sztuk na własny koszt. Byłam jedną z tych zaintrygowanych słuchaczek. Pamiętam pierwszy odsłuch. Przygotowałam się do tego, ubrałam nawet w wygodniejsze rzeczy, aby nic nie krępowało moich myśli, ani nie skupiało uwagi na innych sprawach, niż muzyka tego chłopaka z Krakowa.
Zaparzyłam herbatę, usiadłam na łóżku. Odpłynęłam, herbata wystygła, zapomniałam o całym otaczającym mnie świecie. Ten album to przede wszystkim uczucia, niewątpliwie silne. To dźwięki, które stopniowo wypełniają duszę, sprawiają, że ciało pozostaje nieruchome, a wszystko wewnątrz krzyczy z zachwytu.
I wreszcie, w miniony czwartek, w poznańskim klubie Strefa Kultywator mogłam doświadczyć tego na żywo. I przekonać się, że w odpowiednim klimacie całość może brzmieć jeszcze bardziej interesująco. Koncert, który został zorganizowany w ramach kolaboracji Strefy Kultywator oraz muzycznego portalu internetowego Brand New Anthem, rozpoczął się subtelnie i nieco tajemniczo. Półmrok, przejmująca scenografia i pierwsze dźwięki instrumentów smyczkowych, wprowadziły mnie w ponad godzinny trans, pewnego rodzaju muzyczną podróż, po której ciężko było odnaleźć się w rzeczywistości.
Czworo chłopaków w kilka minut sprawiło, że w niewielkim pomieszczeniu, wcześniej wypełnionym rozmowami, zapanowała kompletna cisza. Zespół postanowił zagrać utwory dokładnie w takiej kolejności, w jakiej zostały one umieszczone na debiucie. Piotrek początkowo zdawał się być nieco zestresowany, co jedynie dodawało autentyczności i uroku jego występowi. Jednak z każdym utworem, ciepłym uśmiechem na twarzach słuchaczy, czuł się coraz pewniej. Każda fala oklasków, która poprzedzała kolejną piosenkę, dodawała chłopakom scenicznej swobody. Zespół umiejętnie przechodził od momentów subtelnych do ekspresyjnych, a Piotrek zmieniał instrumenty. Przed wykonaniem utworu The Moon and the Crane pozwolił sobie na nieco dłuższe intro na pianinie, pod koniec którego palcem na ustach zasygnalizował ludziom, aby nie klaskali, a zespół płynnie przeszedł do utworu Exiles Always Come Back.
Oficjalną część koncertu zespół zakończył piosenką Finally We Are One. I ona sprawiła mi najwięcej przyjemności, dając wrażenie, że moje serce idealnie dopasowało się do rytmu bijącego w tym utworze. Uciszona wcześniej publiczność nagrodziła muzyków brawami, oni odwdzięczyli się bisami. Pierwszym był nowy utwór zatytułowany Lunatic, zapowiadający drugie wydawnictwo, nad którym zespół aktualnie pracuje. Najpierw było spokojnie i lirycznie, potem usłyszeliśmy mocne gitarowe granie. Ostatnią piosenką był mój ulubiony Hełm Grozy, który jest jedynym utworem zespołu w języku polskim.
Fot. www.patrickthepan.pl
Dodaj komentarz