Małe, plugawe, uciułane…

Już wiem, jak będzie wyglądał koniec świata. Padół ten skurczy się do rozmiaru padolika, a następnie padoliczka, westchnie cicho, jak kret z czeskiej bajki, i po wszystkim. Nie może być inaczej, skoro tak lubimy zdrobnienia. Będąc w pełni świadoma znaczenia językowego deminutivum i darząc szacunkiem wszelkie formanty, które słowa zamieniają w słówka i słóweczka, jestem w ostrej kontrze do nadużyć. Minitrendzik budzi we mnie agresję. W chwilach największej irytacji udoroślam wyrazy, zmieniam je w grubo ciosane i nienaturalnie duże. Spotykam się z koleżanami. Zwierzam przyjaciółom. Piorę majty. Jednym słowem, czynię zło, tyle że na odwrót.

Daruję sobie narzekanie na ziemniaczki, buraczki i zupki w restauracyjkach, gdzie ku mojemu zdumieniu nie słychać gaworzenia i nie widać niemowlęcego ulewania. Nie skupię się także na specyfice forów, na których życzliwe internautki polecają sobie kremiki wygładzające skórkę i sprawiające, że jest jaśniutka. Pragnę za to bezczelnie wskazać na zdrobnienie, które wywołuje u mnie największą odrazę. Chodzi o pieniążki. Niezależnie od semantycznej adekwatności tego tworu, kiedykolwiek je słyszę czuję wyraźny dyskomfort w jamie brzusznej. Pieniążki – małe, plugawe, z brakiem w uzębieniu, z uśmiechem zakłopotania, albo przewiny, niegodnie zapracowane, uciułane, ze skarpety, zdobyczne, rączka rączkę myje, rączka lepka, zmiętolone w kieszeni, w rulonikach i w kosteczkach, nieuszanowane, z bramy, odbijające się w wybałuszonej gałce ocznej, pijane, zgubione, wyprane na czterdzieści stopni, cinkciarskie, niby, że wielcy państwo, słoma z butów. Stop.

Zacznijmy zarabiać pieniądze. Choćby ich suma narzucała zamianę spółgłoski zwarto-szczelinowej na szczelinową i dodania słodkiego -ki, nie dajmy się skurczycielskim zapędom językowych ignorantów. Nie pozwólmy im, aby wynagrodzenie za dwunastogodzinny wysiłek, zajęte weekendy i nadgodziny sprowadzano do wyraziku. Zbuntujmy się. Sapir i Whorf powiadali, że język wpływa na nasze postrzeganie rzeczywistości. Skoro tak, istnieje cień szansy, iż przy zmianie słowotwórczych nawyków, nasze portfele przyjemnie się wybrzuszą. Czyż lingwistyczny dąs nie jest zatem wart świeczki, ekhem, świecy?

Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis!

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.


*