To tytuł debiutanckiej książki poetyckiej Macieja Krajewskiego. Publikujemy fragmenty rozmowy podczas wrześniowej premiery tomu w poznańskim Atelier Stowarzyszenia Łazęga Poznańska.
Szymon Kantorski – Gdy kilka lat temu czytałem twoje wiersze, pomyślałem, iż jest bardzo wielu ludzi, którzy będą chcieli je poznać. Wiedzieliśmy też, że nie mogą z powrotem trafić do szuflady. Część znałem jeszcze z arkusza poetyckiego „Laparotomia”, który wydałeś pod koniec lat 80-tych pod pseudonimem Topiel Turski.
Maciej Krajewski – Moja ówczesna praca w szpitalu onkologicznym niosła ze sobą wiele emocji. Znalazła odzwierciedlenie w niektórych wierszach zawartych w tym arkuszu. Niektóre są też w „Wiemy już, wiemy”. Uważam je za ważne dla mnie. Przetrwały próbę czasu, choć były dedykowane konkretnym osobom, pacjentom, rodzinom. „Laparotomia” mówiła nie tylko o szpitalu, także o tym, co działo się w kraju, bez cenzury. Był to arkusz, który stworzyłem z przyjaciółmi, którzy zrobili do niego grafiki; to było kilkanaście osób. Napisałem też trochę tekstów dla zespołu „Rajkrat”.
S.K. – Wspomniałeś o szpitalu. To miejsce, w którym zaznaczają się granice cierpienia. W twoich wierszach zacierają się te pomiędzy pacjentami a choćby pielęgniarkami. Cierpienie jest tam współodczuwane, na przykład w wierszu zatytułowanym „dłonie”.
M.K. – Nie chcę uciekać od tematu cierpienia. Ważne jest dla mnie też to, jak ludzie się wspierają w trudnych chwilach. I my jako tak zwany personel medyczny bardzo wiele się od pacjentów uczymy. W pewnym też sensie przygotowujemy się na to, jak wspominała Susan Sontag, iż granica pomiędzy światem chorych a zdrowych jest niezwykle cienka. Każdy z nas pewnych rzeczy doświadczy, zarówno u bliskich, jak i u samego siebie. Najważniejsze jest, by rozmawiać ze sobą, nie uciekać od tych tematów. Ważne jest także to, gdy piszę o chorobie, wspieraniu się, ludziach, nie tylko w chorobach onkologicznych. Jest w mojej książce kilka tekstów związanych z osobami chorymi na AIDS.
S.K. – Porozmawiajmy o emocjach w twoich wierszach. Przypominają trochę fale. W niektórych tekstach wspinasz się na ich szczyt, by za chwilę znaleźć się w cichej dolinie, w liryczności, uczuciach. Nieraz bardzo cichym mówieniu o śmierci.
M.K. – O emocjach jest łatwiej pisać, niż mówić. Warto się też emocjami dzielić. Kumulowanie ich w sobie jest niebezpieczne. Rodzina, przyjaciele, nie oczekują od ciebie tylko opowiadania o pracy. To unikanie podejmowania tematów trudnych dostrzegam także w doświadczeniu naszych pacjentów. Telefony pacjentów onkologicznych nie rozgrzewają się do czerwoności. Wielu ludzi nie wie, jak z nimi rozmawiać, wycofuje się z relacji. W ten sposób opuszczamy kogoś, kto potrzebuje emocjonalnego wsparcia.
S.K. – Porozmawiajmy o bolesnych ranach miasta, które opisujesz. Choćby jezioro Rusałka, gdzie zginęło w czasie niemieckiej okupacji wielu Żydów. Temat synagogi. To rany, które zadano w czasie wojny, ale dotychczas się nie zabliźniły. To ważne dla Ciebie tematy.
M.K. – To przykład tego, że przez wiele lat można milczeć. A chodzi o pamięć i zbiorowe przetrawienie tego, że przez 70 lat nawet starsi poznaniacy myśleli, iż Rusałka to po prostu zwykle jezioro polodowcowe. Kontemplując piękne okoliczności przyrody, warto jednak znać historię. Były dyskusje wokół tego. (…) Padały określenia, że miejsc pamięci związanych z martyrologią jest już tyle, iż nie ma sensu traumatyzować społeczeństwa. Ludzie przyjdą, przeczytają tablicę w jakich okolicznościach powstało to jezioro. I odejdą, nie będą przychodzili z dziećmi, by tam odpoczywać. To czysty absurd. Gdy postawimy tablicę, to ktoś ją zniszczy. Dziwne dyskusje bez zrozumienia warstwy przyzwoitości, pamięci i edukacji.
S.K. – Jesteś aktywistą, lecz także poetą. Którym byłeś od zawsze, choć twój książkowy debiut przypadł dopiero teraz. Czy uważasz, iż jako poeta możesz coś zmienić? Czy jako aktywista jesteś w stanie zrobić więcej?
M.K. – Ważne jest dla mnie to, co mówił Marian Turski. Bycie nieobojętnym sprawia, że zaczynasz myśleć, kombinować. Jak możesz człowiekowi obok, sobie i światu odrobinkę ulżyć i pomóc. Na pewno nie zbawić.
S.K. – W twoich tekstach jest wiele niezgody na zło. To dotykające nas z zewnątrz, jednostkowe, instytucjonalne. Dorzucasz jednak swoje małe kamyczki do tego ogródka. W wierszu „Zdradziłem”, czy w tym, w którym nie otwierasz drzwi, gdy nie reagujesz, popadasz w zaniechanie. To niesłychana szczerość i odwaga, powiedzenia tego, że nie jesteś aniołem, lecz człowiekiem. I tak, jak każdy z nas, dokładasz się czasem do czynienia krzywd.
M.K. – Bardzo lubię dzienniki, pamiętniki. Sam nie mógłbym takich pisać. Mój autocenzor, świadomość tego, że ktoś to kiedyś przeczyta, nie pozwala mi na to. A jeśli miałbym pisać coś nieszczerze, bez odwagi, to lepiej tego nie robić. Wiersze są formą, w której odrobinę łatwiej jest oszukać tego strażnika we własnej głowie. Nie zasłaniając się podmiotem lirycznym. Że to nie o mnie. Te wiersze, ta opowieść, są o mnie.
Fot. Marta Szyszka
Tekst publikujemy za „TarNową Kulturą”, wydawaną przez GOK SEZAM w Tarnowie Podgórnym.
Dodaj komentarz