Sól, żona Lota

Sól w nasze rany, cały wagon soli
By nie powiedział kto, że go nie boli

Ponad dwadzieścia jej rodzajów, nie licząc grup chemicznych, kilku miejscowości, ciągów zaburzających w kryptografii oraz  skojarzenia z wierszem Rafała Wojaczka. Ponadto liczne biblijne odniesienia, w których pieczętuje, uświęca, symbolizuje przymierze. Boski, nierozerwalny pakt. Także ten, zawarty z jedynym sprawiedliwym w Sodomie, Lotem.

Obejrzałam się podobno z ciekawości.
Ale prócz ciekawości mogłam mieć inne powody

Wiersz Wisławy Szymborskiej, napisany w 1975 roku. Żona Lota spogląda  na trawioną ogniem Sodomę i za złamanie boskiego prawa zmieniona zostaje w słup soli. Trudno doszukiwać się tu odwołania do tytułu książki, wszak tekst powstał kilkanaście lat po jej wydaniu. Pokusa jednak istnieje. Losami biblijnej bohaterki interesowało się wielu autorów. Leszek Kołakowski wplata je w tryby totalitarnej machiny, jako przestrogę przed zbytnim przywiązaniem do pamięci. Anna Achmatowa w wierszu  napisanym po 1922 roku  także od owej pamięci ucieka, jednak w zupełnie inną, rewolucyjną stronę. Bliższa pokoleniowo Szymborskiej, poetka Beata Obertyńska, która w 1945 roku mając za sobą grozę ledwie co zakończonej wojny, wystawia swoją bohaterkę na żer samotnej, choć uświadomionej kary. Powstałe na przestrzeni kilkudziesięciu lat teksty, oczywiście, różnią się, jednak zarówno  Achmatowa, jak i Szymborska krytycznie postrzegają w nich historię. U tej ostatniej to raczej dezaprobata dla  kolejnych niespójnych, nie dających się sprawdzić wersji, nadpisań i zafałszowań. Paradoksalnie jednak, wielość możliwych przyczyn tragicznego losu żony Lota, opisanych przez autorkę nie wynika z chęci odnalezienia jednej, prawdziwej. To zabieg wręcz przeciwny. Wprowadzając pozorny zamęt i elementy niejednoznaczności, urealnia dotychczas anonimową kobiecą postać. Wielokrotnie analizowane użycie słowa „podobno” oraz konsekwentnie w toku wiersza  „miałam wrażenie”, „możliwe”, to – zdaniem Clare Cavanagh – jedynie hipotezy, nie zaś opowiedziana ze szczegółami historia. Nieregularność tekstu Szymborskiej jest przemyślana, ukazuje w specyficzny, nieco „poklatkowy” sposób raczej emocje, niż możliwe racjonalne przyczyny postępowania. Mamy tu do czynienia z całą paletą występujących lub tylko urealnionych zdarzeń, mamy swoiste wybiegi słowne, okraszone nowomową charakterystyczną dla ankiet czy policyjnych protokołów. Ta spotęgowana przez Szymborską wielość i nieoznaczoność oraz niemożność jednoznacznego sprawdzenia, wydają się stać w jawnym konflikcie z nieodwracalnością zamiany w słup soli. Nagłemu przeistoczeniu istoty tak wielowymiarowej w minerał, prawie kamień.

Zwolennicy spiskowych teorii nie wierzą w zbiegi okoliczności. Rycina struktury kryształu ukazana na okładce „Soli” przywodzi na myśl drapacze chmur. Czyżby współczesnej nam Sodomy? To prawdopodobne. Z Sodomy do Gomory jedzie się tramwajem, jak zauważa Marcin Świetlicki. I trudno doszukiwać się tu choćby cienia spisku. Od pierwszego wydania książki w 1962 roku minęło kilkadziesiąt lat. To zaskakujące, biorąc pod uwagę fakt, iż została bardzo dobrze przyjęta. Wśród licznych, pisanych przez Zbigniewa Herberta do Szymborskiej, listów odnajdujemy potwierdzenie tego faktu: Żyję jak we śnie i zupełnie nie potrafię dać sobie rady z tą słoną magią. To jest najlepszy tom wierszy, jaki ukazał się po wojnie, możesz mi wierzyć. W 1963 roku książkę nagrodziło Ministerstwo Kultury i Sztuki. Dlaczego czytelnicy nie doczekali się kolejnych wydań? Uczyniło to dopiero w roku 2018 Wydawnictwo „Znak”, w serii wznowień książek noblistki. Przyczyn mogło być wiele. Sama Szymborska zaaprobowała całość tekstów z niej do zbioru „Wierszy wybranych”, podczas gdy inne tomiki zostały przez poetkę potraktowane bardziej wybiórczo, niektóre zupełnie pominięte. Nawet „Wołanie do Yeti”, poprzedzające „Sól”, stawiające ją zresztą w dość niezręcznej sytuacji książki „po udanym debiucie”, zostało na potrzeby tego wydawnictwa nieco uszczuplone. „Wołanie do Yeti” uważane jest niekiedy za „właściwy” debiut noblistki. Znalazły się tam wiersze wpisujące się na stałe w kanon polskiej poezji, choćby „Z nieodbytej wyprawy w Himalaje”, „Martwa natura z balonikiem”, „Atlantyda”, „Dwie małpy Bruegla” czy królujące później na deskach estrad Nic dwa razy”. „Sól” to jednak czwarta z kolei książka Szymborskiej, a ów „niewłaściwy” debiut, powód dla którego – zdaniem Tadeusza Nyczka – nigdy nie ukażą się „Wiersze zebrane” Wisławy Szymborskiej to  „Dlaczego żyjemy” z roku 1952 i „Pytania zadawane sobie” z 1954. Książki wyrosłe z ówczesnej wiary autorki w system socjalistyczny, w poetów jako „inżynierów dusz”, pozostały – mimo licznych przytyków krytyki jak i czytelników – autentycznym doświadczeniem autorki, które trudno raz na zawsze pominąć milczeniem. Pozostawić bez cienia wątpliwości w ogniu spalonej Sodomy. Bo choć racjonalnie  często między świat i postęp wciska się jakaś teoria, jakaś ideologia, obiecująca wszystko posegregować i objaśnić, jak wspomniała sama poetka, to przecież O nie! O nie! W godzinie złej Nie trzeba spadać z miny swej! („Koloratura”). W tym kontekście rozterki żony Lota, naszkicowane przez Szymborską, bliskie są także jej samej. Jak zauważa Cavanagh w swej analizie, Motywacje kierujące postępowaniem ludzi są sprzeczne pogmatwane, zróżnicowane że my sami rzadko potrafimy odtworzyć kompletną historię naszego życia.

Czy to zasadnicze ograniczenie tyczące naszej historii skłaniać może do prób nawiązania dialogu z innymi bytami? Kamieniem, rybą, kroplą wody czy choćby tytułowym Yeti z „właściwego” debiutu poetki. Podnoszony m. in. przez Wojciecha Ligęzę w kontekście „Soli” wątek antropologiczny, widoczny jest nie tylko w słynnej „Rozmowie z kamieniem”, ale także w „Notatce”, „Wodzie”, „W rzece Heraklita”, „Małpie”. Czy dialog ze współczesnym Szymborskiej człowiekiem nie był już zajmujący? Czy może zbyt trudny, lub niemożliwy? Żona Lota stwierdza bardzo dobitnie:

Aby nie patrzeć dłużej w sprawiedliwy kark
męża mojego, Lota.
Z nagłej pewności, że gdybym umarła,
nawet by nie przystanął.

To nawet bardziej „słona” konstatacja, niż ta przywołana na wstępie, autorstwa Wojaczka. Po co w takim razie próby wywołania wzruszenia w kamieniu uwagą o śmiertelności człowieka? A nadawanie imion wodzie? Doszukiwanie się jej ludzkich konotacji, świętości i grzechu, Byłaś w chrzcielnicach i wannach kurtyzan. Szymborska dostrzega rysy na kamieniu i zalotną, jakże ludzką, kokieterię małpy. Mówi jednak językiem zrozumiałym tylko nam, ludziom, do bytów, które nie pojmują podskórnych intencji poetki. Jest świadoma tych ograniczeń, tłumaczy oczywiste milczenie – Możesz mnie poznać, nie zaznasz mnie nigdy („Rozmowa z kamieniem”). Czy jest to więc ślepa uliczka? Nyczek zauważa, iż w czasie powstawania wierszy do „Soli” Szymborska jeszcze zdawała się wierzyć, że choć do istoty kamienia przeniknąć się nie da, to przynajmniej można z nim o tym  p o r o z m a w i a ć. To wytworzenie iluzji dialogu dostrzegł w swym omówieniu również Ligęza. Być może z rzeczami po prostu o wiele łatwiej rozmawiać niż z ludźmi? Choć obcowanie z kamieniem, głównie przez jego całkowitą nieprzenikalność, jest nużąco jednostronne, to posiada on swoją historię, która jest jako tako przewidywalna. Paradoksalnie jednak, dla ludzi, a raczej ich chwiejnego człowieczeństwa, nieprzenikniona. Bowiem prawda o nas, że się zbudzi, kiedy już wszystko będzie przeliczone aż do ziarenka piasku („Wiersz ku czci”) to bolesny osąd. Boleśniejszy, niż nieudane próby dialogu z kamieniem. Otaczające nas przedmioty są również trwalsze, jak korona, która przeczekała głowę, wachlarz bez rumieńca, miecz pozbawiony gniewu („Muzeum”). Jednakże bez ludzkiego kontekstu, owego wyruszania do mojego snu („Sen”) choć istnieją realnie, tracą nasze zainteresowanie. Biorąc jednak pod uwagę wspomniane już  skromne możliwości poznawcze, my ludzie możemy nie domyślać się wszystkiego. O czym niewątpliwie zaświadczyć może pewna łyżka ze słynnego wiersza Charlesa Simica. Wzajemnie przenikanie świata przedmiotów i ludzi było w owym czasie dla Szymborskiej istotne. W późniejszym okresie twórczości, jak zauważa Nyczek, będą już milczącym tłem, żyjącym swoim odrębnym nieprzeniknionym bytem. A słowa poetki  To, co do was mówię, to monolog, określą tę zależność. Czy dotyczą także nas samych? To bardzo prawdopodobne, nieudany dialog z kamieniem nie jest jedynym. Nasi ludzie / nie umieją mówić z sobą („Niespodziane spotkanie”).

Autorka „Soli” posiadła pewną magiczną zdolność, której doświadczamy w trakcie lektury,  wydobytą z ukrycia  filutkę z filigranu („Koloratura”). Ironia, jedna z poetyckich wizytówek noblistki, pomaga patrzeć na świat, a przede wszystkim wypełniających go ludzi. Jest narzędziem, które nie tylko celnie puentuje, lecz stanowi swego rodzaju barierę, filtr przez który można swobodnie oddychać i smakować. Nie tępiąc przy tym wrażliwych zmysłów. Często to autoironia, choćby z „Wieczoru autorskiego” czy  „Nagrobka”.  Staroświecka jak przecinek Szymborska skrywa w owym narzędziu także inną funkcję, wyostrzającą poetyckie widzenie. Za jego pomocą  można  mierzyć się już nie tylko z pojedynczymi losami, ale także opisem zbiorowych ułomności świata. Wypełnionego samotnością żałośni jedno dla drugiego stoją naprzeciw lustra („Bez tytułu”), obcością gdy milkniemy w połowie zdania („Niespodziane spotkanie”), rytualnymi zachowaniami z „Konkursu piękności męskiej”. Oczywiście, ironia nie jest uniwersalnym kluczem, zwłaszcza w tekstach,  które Nyczek nazywa filozoficznymi prozami poetyckimi (…) poza tym tomem nigdzie nie powtórzonymi jako konwencja. Opisami doprowadzonego w XX wieku do mechanicznej perfekcji ludobójstwa („Obóz głodowy pod Jasłem”), pustki jaką przez lata wytworzyli między sobą bohaterowie „Złotych godów”, czy rozmowy na wieży Babel. Ironia pojawia się także tam, gdzie potencjalnie nie ma dla niej miejsca. Jako puenta pochwały odmienności, pozornej utraty, która niesie nowe możliwości („Clochard”), czy w dramacie Troi. Dotkliwie kpi również z samej poezji, jako niekoniecznego wyboru, Z ogniem ale niewielkim bo się placek spali („Wieczór autorski”). Jest w końcu momentami ocieraniem się o szyderstwo. Działa obronnie, odruchem gromadzonej przez lata wiedzy, sumą zebranych doświadczeń. Na podobieństwo kolejnych słonych grudek osiadających rok za rokiem na nadmorskich skałach. Nie szuka jednak ostatecznych odpowiedzi, nie jest na to gotowa. Nie wiem i  nie chce wiedzieć która to godzina („Na wieży Babel”)

W najnowszym wydaniu „Soli” zamieszczono przedruki dwóch rękopisów autorki. Widoczne są drobne zmiany w tekście. Wykreślony z „Lekcji” wers – nikomu to do głowy co zrobiła nie wpadło, jest paradoksalnie celnym komentarzem nie tylko do przywołanej przeze mnie historii żony Lota, ale także przeżyć samej poetki. Suma doświadczeń Szymborskiej w 1962 roku była nacechowana przeżyciami całego pokolenia. Dorastała w czasie najokrutniejszej ze światowych wojen. Widziała rewolucyjny zamęt tuż po niej, choć nie była jego ofiarą. Doświadczyła utraty bliskich. Reakcje tak ukształtowanej poetyckiej wrażliwości mogły być krańcowo różne. Wskazywana przez Nyczka, z punktu widzenia współczesnej wiedzy literackiej, droga dochodzenia Szymborskiej od antropocentryzmu do swoistego panbiologizmu była w momencie powstawania tej książki jeszcze nieznana i nieodgadniona. Opuściwszy krainę dzieciństwa, wojny, pierwszych lat powojennych, ma za plecami coś na kształt miasta, po części zdewastowanego i zamkniętego. Powrót tam nie jest już możliwy, nie tylko wskutek upływu czasu, przemian i zdarzeń, na które nie miała wpływu, lecz także osobistych, nie zawsze trafnych, dokonanych w życiu wyborów. Z miasta smoków tylko deszcz i nic prócz deszczu („Elegia podróżna”). Wznowiona przez „Znak” książka jest bowiem w pewnym sensie podróżą w nieznane.

Sól, stan skupienia, jego potencjalna odwracalność. Chemia jest nauką ścisłą. Może kpić z poezji, tak wielowątkowa, nieprzewidywalna, często sprzeczna struktura nie mogłaby zaistnieć w jej granicach. Jest jednak również nauką o zmianie, przechodzeniu, przenikaniu, czasem gwałtownym i całopalnym, jak losy mieszkańców Troi, rozstania i powroty kochanków. Niekiedy powolną egzystencją zakurzonych muzealnych przedmiotów czy gramatycznych potyczek z historią.  Czasem zupełnie nie wchodzącym w reakcję światem kamienia. Odległym, pisanym w obcym języku, szumem wody. Sól, z perspektywy żony Lota, to moment utraty, lecz także wybór, wartość, której nie sposób pominąć. Pokrewność ich losów jest oczywista. Wypełniona całą biblijną symboliką, wszelakimi możliwymi reakcjami, odnośnikami, ów stan, w który zamienił żonę Lota Stwórca wydaje się w tekście Szymborskiej przejściowy. Moment zatrzymania w drodze. Dla myślącej, czującej poetki jedyny możliwy do zaakceptowania. Wielowątkowa postać wymykająca się w kilkunastu odsłonach jakimkolwiek próbom klasyfikacji, oceny, ale także konwencji i zniewoleniu przez obcy, kamienny byt, to symbol człowieczeństwa. Pochwała wolnej woli. Przywołany przez Ligęzę w kontekście dialogu z kamieniem, Zbigniew Herbert prowadzi przewrotną grę z własnymi wyobrażeniami, mianowicie zaprzecza przeświadczeniu, że kamień najlepiej reprezentuje „ideę niezmienności”. Szymborska mierzy się więc nie tylko ze swoimi przypuszczeniami i rozterkami. Dołącza na swój oryginalny sposób do pewnej już istniejącej świadomości. Można pokusić się o twierdzenie, iż ta myśl dojrzewała w poetce od czasów „Soli”. Napisany w latach 70-tych wiersz o żonie Lota miał już bowiem w niej swoje preludia, a wielokrotnie okręcająca się bohaterka wiersza swoje poprzedniczki – Będę, ach, lekka w ruchu ramion / ach, lekka w odwróceniu głowy („Cień”), (…) tańczę, tańczę w zdumionej skórze, w objęciu, które mnie stwarza („Przy winie”).  A chwile pod murami Sodomy odnajdujemy również w gorzkiej ironii zapisków spod Troi

 Małe dziewczynki
z wieży uśmiechu
patrzą na katastrofę

Analogie można by mnożyć. Oczywiście, dopatrywanie się bezpośrednich odniesień i kontekstów może być mylące, dramat żony Lota dojrzewał jednak w losach wspomnianych bohaterek wierszy Szymborskiej. Nie tylko jako poetycki leitmotiv, lecz jako pewien zamysł, postawa. Nie zapominajmy również o wspomnianych na początku kryptograficznych odniesieniach soli. Liczbie szyfrów i zagadek zawartych w każdym z nas przeczy czysto chemicznemu równaniu. Umykająca takiej klasyfikacji Szymborska była w tym konsekwentna. Przewrotnie, wydobyta po wielu latach „Sól” może przejść jeszcze niejedną przemianę w gorejącym, przepraszam, gwoli ścisłości, tlącym się ogniu krytyki literackiej.

Na marginesie tej lektury zastanawiałem się nad bezimiennością żony Lota. Jest biblijne umotywowana. Małżonka bratanka patriarchy Abrahama nie miała imienia. Metaforyczne, starotestamentowe pouczenie, iż za nieposłuszeństwo czeka nas kara, przekłada się przez to dobitniej na nas wszystkich. Przywołując jednak w toku całego tekstu „żonę Lota” doświadczałem raz po raz niepokojącej anonimowości. Kojarzonej bezwiednie z losami „nieznanych żołnierzy”, osób NN, zaginionych, rozsianych po całym świecie nieoznaczonych, nieodkrytych grobów. Specyfika ukazania przez Szymborską skłaniała mnie do nadania jej w toku pracy nad tekstem choćby drobnego, roboczego imienia. Lecz jedyne, które mi przychodziło do głowy – Sól, gmatwało całą sprawę. Zostawmy ją więc zagmatwaną.

„Sól”, Wisława Szymborska, Wydawnictwo Znak, 2018.

Wiersz „Żona Lota” pochodzi z tomu „Wielka liczba”, Wisława Szymborska, 1976 rok.

———————————-

Szymon Kantorski, ur. 1969 w Poznaniu. Poeta, autor książek „Solo”, biblioteka „Nowego Nurtu”, „Duety” WBPiCAK. Uczestnik antologii m. in. „Macie swoich poetów”, „Parnas bis” „Antologia nowej poezji polskiej”, „Przewodnik po zaminowanym terenie”. Publikował w kilkudziesięciu pismach. Niekiedy dziennikarz, zdawkowo krytyk. Czasami lubi wyjść do sklepu po papierosy i wrócić za parę lat.

Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis!

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.


*