Siadła. Jak pragnę Boga, siadła. Ilekroć zbliżałam się do szybki piekarnika, żeby podglądnąć, jak zmienia się pod wpływem ścinających białko temperatur, myślałam o najgorszym. Tak na wszelki przypadek. By moja pierwsza w życiu Pavlova, nie była jednocześnie moją ostatnią, by nie podrzeć przepisu, by nie zwieszać smętnie głowy, gdy moje koleżanki będą chwalić się swoimi idealnymi wypiekami, jak panie domu z amerykańskich seriali familijnych, by nie przyznać się przed sobą, że tak naprawdę najlepsza jestem w konsumpcji, by nie znienawidzić owoców sezonowych i eksperymentów kulinarnych i, w dalszej perspektywie, nie powrócić do życia instant, życia na wynos, życia przy kawiarnianym stoliku.