„…żałuję, że nie zapytałam o dolary.”

Życie. Najpiękniejsze pisze scenariusze. Po latach wspominane z rozrzewnieniem. Pamięć bywa ulotna, warto zatem je spisać. Poniżej publikujemy fragment bardzo ciekawego opowiadania, którego autorka świetnie radzi sobie ze słowem. Całość czyta się jednym tchem.  

Mieszkaliśmy w piątkę, to znaczy rodzice, ja i moje dwie starsze siostry w dwupiętrowym domu, położonym na obrzeżach sześciotysięcznego miasteczka. Nasza dzielnica nazywana była „willową” i w przeciwieństwie do „blokowej” budziła negatywne emocje mieszkańców. Pamiętam, jak moja najstarsza siostra, Grażyna, zapytana w szkole, ile metrów kwadratowych może mieć pokój, odpowiedziała, że dwadzieścia. Na co nauczycielka zapytała, w jakim bloku mieszka, to może tam się przeprowadzi. Cała klasa wybuchnęła śmiechem, na co moja siostra z dumnie podniesioną głową odpowiedziała, że nie mieszka w bloku. Matematyczka mruknęła coś pod nosem z niezadowoleniem i zakończyła temat. Grażynka zawsze potrafiła inteligentnie odpowiedzieć. Była prymuską. Nauczyciele nie mogli jej nie lubić. Ale ta willa trochę przeszkadzała.

Druga siostra, Agnieszka też była zdolna. I często się zakochiwała. A to w księdzu, a to w sąsiedzie. Właściwie, to zawsze była pod wpływem miłości.
Pewnego dnia zdarzyło się coś, co mnie zaintrygowało i stało się zapowiedzią fascynującego spotkania. Jak zwykle po południu pobiegłam do sąsiadów, żeby posiedzieć nad lekcjami z moim głuchoniemym kolegą, Piotrkiem. Pomimo swojej niepełnosprawności świetnie sobie radził w szkole i w życiu codziennym, a ja dodatkowo motywowałam go do odrabiania lekcji. Po skończonych zadaniach chcieliśmy wyjść na podwórko, żeby pograć z naszą paczką w piłkę, ale nagle poczułam, jak matka Piotrka chwyciła mnie za ramię i poprosiła, żebym chwilkę poczekała.

– Słyszałam, że przyjeżdża do was dziadek z Ameryki? – wbiła we mnie świdrujące spojrzenie, a ja poczułam się, jakbym była odpytywana z zadanych lekcji, których zapomniałam odrobić.- Nie wiem – odpowiedziałam zgodnie z prawdą.
– A często przysyła mamusi dolary? – sąsiadka kontynuowała przesłuchanie.
– Nie wiem. Muszę już iść – odpowiedziałam jak potrafiłam najszybciej i wybiegłam na dwór. A później już tylko pamiętam ból lewego pośladka. I to, jak moja matka zadzwoniła do sąsiadki z pytaniem, czy pies był szczepiony. Na zabawę z piłką już nie wyszłam.

Hello, everybody! – dziadek stanął w naszych drzwiach: uśmiechnięty, opalony, z burzą falowanych, jasnosiwych włosów. Tak. Najbardziej niezwykłe były jego włosy. Często widziałam u starszych ludzi siwe włosy, ale włosy dziadka miały taki czysty, niezmącony żółcią kolor, że zaczęłam go podejrzewać, że je farbuje. Ubrany był w grafitowy, trzyczęściowy garnitur, białą koszulę, krawat w błękitno-granatowe prążki oraz wypastowane, czarne lakierki. Pachniał wielkim światem. Przez głowę przemknęła mi myśl, że nigdy nie widziałam mojego taty w kamizelce.
Kiedy dziadek zaczął popisywać się swoim amerykańskim akcentem, cała rodzina zwróciła się w moją stronę, ponieważ jako jedyna uczęszczałam na lekcje angielskiego. Byłam tak przejęta, że nic nie umiałam powiedzieć, tylko stałam i z wypiekami na twarzy modliłam się, żeby wszyscy przestali na mnie patrzeć.

Najbardziej przejęta była jednak moja matka. Nie pamiętam, żeby kiedykolwiek narzekała. Ale też nie przypominam sobie, żeby była kiedyś specjalnie podekscytowana. Do tej chwili. Nawet to rozumiałam. W końcu to był jej tata. Nie widzieli się dziesięć lat. Miała łzy w oczach. Żeby to ukryć, udała się do kuchni i zaczęła przygotowywać uroczysty posiłek. W tym czasie tata zabawiał gościa rozmową o polityce, zadawał pytania, jak to się żyje w Ameryce i takie tam. Grażynka, Agnieszka i ja, po napatrzeniu się na dziadka poszłyśmy pomóc mamie w kuchni.
To były piękne dni. Dziadek opowiadał nam, jak pierwszy raz w życiu wszedł na pokład statku i przez blisko dwa tygodnie płynął przez wielkie wody oceanu, żeby dopłynąć do Nowego Jorku. Statek nazywał się Stefan Batory, był ogromny, a dziadek mówił, że Polacy powinni być z niego dumni. Jeszcze przez kilka kolejnych nocy po jego wyjeździe śniło mi się, że trzyma mnie za rękę i pomaga wejść na pokład statku, gdzie jest tak dużo miejsca, że można biegać, bawić się z innymi dziećmi, grać w piłkę, a wokół szumi woda. Wyobrażałam sobie, że zamiast nudzić się w ferie w domu, w tym czasie mogłabym pokonać ocean.

A jeszcze lepsze było to jak leciał samolotem w drodze powrotnej. Twierdził, że bardziej się bał podróży w powietrzu, niż na wodzie. Ja czułabym chyba odwrotnie.

Po kilku dniach już go nie było. A moja matka wróciła do codziennych, rutynowych czynności. Tata wywołał kliszę ze zdjęciami. Dziadek z Grażynką. Dziadek z Agnieszką. Dziadek ze mną. Dziadek z moją matką. Brakowało tylko zdjęcia dziadka z tatą. Sam jest sobie winien. Nikomu nie pozwala dotykać aparatu fotograficznego. Grażynka i Agnieszka postanowiły uczyć się angielskiego. A ja żałuję, że nie zapytałam o dolary.

Fot. Andrzej Piechocki

Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis!

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.


*