Skoki narciarskie są dyscypliną od lat znajdującą się wśród najbardziej popularnych w Polsce. Przez fanów białego szaleństwa stawiana jest nawet na równi z piłką nożną.
Z roku na rok jesteśmy świadkami wprowadzania do niej coraz to nowszych technologii. Nie zawsze jednak tak było. Jeszcze kilka lat temu zawodnicy mogli tylko pomarzyć o nowinkach, które teraz są na porządku dziennym. Aby jak najbardziej wydłużyć skok próbowano wielu sposobów, lecz najskuteczniejszy został odkryty przez… przypadek.
Początki skoków narciarskich sięgają końca XIX wieku. To właśnie wtedy w Norwegii rozpoczęła się fascynacja sportami uprawianymi za pomocą „dwóch desek”. Ich ojcem okrzyknięto Sondre Aursena Nordheima – cieślę z Morgedal w Telemarku trudzącego się produkcją nart. Przez lata sport ten ewoluował, zarówno pod wzgkędem stylu, jak i sprzętu. Ówczesną technikę lotu zawdzięczamy Szwedowi Janowi Boklöv. To właśnie on jako pierwszy wykonał skok stylem określanym jako „V”. Stało się to zupełnym przypadkiem, podczas jednego z treningów w Falun, po nieudanym wyjściu z progu. Istotną rolę w procesie przemiany mógł odegrać również Polak Mirosław Graf (na zdjęciu), jednak, niestety, nie było dane mu zapisać się na kartach historii.
Skok w przestworza
Schyłek wieku XIX – narty ułożone równolegle, ciało pionowo. Lata 20. kolejnego – pozycja lekko pochylona, ruchy ramionami. Obowiązujących w różnych okresach stylów można wymienić jeszcze siedem. W zależności od swojej praktyczności oraz bezpieczeństwa używano ich kilkanaście bądź tylko kilka lat. Wszystko to po to, aby uatrakcyjnić dyscyplinę, która przyciągała coraz większe tłumy zafascynowane możliwością wzbicia się w powietrze.
W latach 80-tych, a więc niespełna wiek od narodzin skoków, techniką dominującą była tzw. „pozycja klasyczna”. Polegała na równoległym ułożeniu nart przy wychylonej sylwetce, do której przylegają ręce. Dekadę później rewolucjonistą okazał się Szwed Jan Boklöv. Podczas jednego ze skoków treningowych w Falun, w wyniku złego wyjścia z progu, ułożył czuby nart na zewnątrz pod kontem około 30 stopni. Zmniejszyło to opór powietrza, co w przyczyniło się do uzyskania lepszej odległości. Zawodnik początkowo był sceptycznie nastawiony do tej techniki, jednak po kilku kolejnych próbach potwierdzających, że pierwsza dobra nie była przypadkiem, przekonał się do niej. Stosowanie nowego stylu nie było aprobowane przez Międzynarodowy Związek Narciarski. Skoczek był karany przez sędziów niższymi notami. Nie przeszkodziło mu to w wygraniu klasyfikacji końcowej Pucharu Świata w sezonie 1988/89, trzy lata po rozpoczęciu stosowania nowej techniki. Rok później zwolenników stylu „V” znacznie przybyło. Znalazł się wśród nich Szwajcar Stefan Zuend, który w przeciwieństwie do Boklöva, nie krzyżował końców nart. Sprawiło to, że jego próby były nie tylko dalekie, ale i estetyczne pod względem wykonania.
W 1992 roku, podczas igrzysk olimpijskich w Albertville, oba style uznano za dozwolone przez Federację. Wraz z zakończeniem sezonu olimpijskiego styl klasyczny w skokach narciarskich stał się przeszłością.
Niedostrzeżony prekursor
Stylem przypominającym „V” już na przełomie lat 60-tych i 70-tych XX wieku miał skakać Polak Mirosław Graf. Po tym jak w 1969 roku doznał kontuzji stawu skokowego, zaczął stosować odmienny styl, niż w tamtych czasach dopuszczany. Trenerzy próbowali go oduczyć tego – w ich mniemaniu – złego sposobu prowadzenia nart, choćby przez chodzenie ze stopami skierowanymi do środka, jednak bez efektów. Polakowi, pomimo „stylowej innowacji” i wyraźnie lepszych wyników na tle rywali, nie udało przebić się na arenę międzynarodową. Podobnie, jak w późniejszych latach Boklöv, otrzymywał niższe noty za styl, gdyż odbiegał on od przyjętego kanonu.
W 1982 roku Graf zakończył karierę. Nie raz wspominał z rozgoryczeniem, że to Szwedowi, a nie jemu przypisuje się autorstwo stylu stosowanego w skokach po dziś. W swoich rozważaniach przytaczał wypowiedzi kolegów brzmiące: „Mirek, trzymałeś narty za uszami. Jakbyś się nie zabił, to byłoby nieźle”.
Skutki rewolucji
Nowy styl nie tylko przyczynił się znacząco do wydłużenia skoków, ale i do poprawy bezpieczeństwa. Ułożenie nart zaprezentowane przez Boklöva wraz z odpowiednią pozycją ciała, pozwalały na znacznie łatwiejsze kontrolowanie lotu, niż dotychczas. W sytuacji zagrożenia szybciej można było wykonać manewr pozwalający wyjść z opresji. Zmniejszyła się również prędkość podczas lądowania nawet o 50km/h! Trudno wyobrazić sobie dzisiejsze zmagania skoczków przy użyciu innej techniki. Jeszcze w 2005 roku wielu zawodników przystawało przy zdaniu, że obecnie bardzo wiele zależy od sprzętu, a styl „V” zagości na długo na obiektach narciarskich świata. Warto przywołać w tym miejscu wypowiedź czterokrotnego mistrza olimpijskiego, Simona Ammana, który po finałowym konkursie Pucharu Świata w Planicy, w tym właśnie roku, stwierdził: „Nie mam wątpliwości, że styl „V” jest najlepszy. Ludzie starają się kombinować, ale ja, póki co, nie spodziewam się żadnych zmian.”.
Oczywiście, pojawiają się głosy, że w przyszłości powstanie nowa technika pozwalająca na pokonywanie jeszcze bardziej spektakularnych odległości. Obecnie znacznie większą uwagę zwraca się jednak na nowinki sprzętowe oraz konstrukcję skoczni. Rewolucja, której dokonał Boklöv – a zapewne powinniśmy wymieniać w tym miejscu Mirosława Grafa – przyczyniła się do zwiększenia atrakcyjności tej dyscypliny. Ludzi od zawsze fascynowały przestworza, a skoki narciarskie dają ich namiastkę.
www.skipol.pl
Dodaj komentarz