Zgodnie z oczekiwaniami, szumnie zapowiadane spotkanie Donalda Trumpa z Władimirem Putinem na Alasce nie okazało się punktem zwrotnym w kontekście wojny za naszą wschodnią granicą. Rosyjski dyktator zyskał wizerunkowo, ponieważ wyszedł z międzynarodowej izolacji (chodzi o relacje z Zachodem). Amerykański prezydent z kolei niewiele ugrał.
W ostatnich tygodniach sporo mówiło się o tym, że Trump, który do tej pory był zadziwiająco „miękki” w relacjach z Rosją, zdecydowanie zaostrzył ton. Skrytykował Indie, jednego z czołowych importerów (obok Chin) rosyjskich surowców, ale też postawił ultimatum Kremlowi. I zapowiedział miażdżące sankcje, jeśli Rosja nie pokaże, że zależy jej na przerwaniu rozlewu krwi na froncie. Tyle, że nagle pojawił się pomysł, by zorganizować szczyt na Alasce (ciekawa lokalizacja, biorąc pod uwagę historię tego terytorium), a już po zakończeniu rozmów Trump powiedział, że wstrzyma się z sankcjami. 1:0 dla Putina?
Nadzieja na Nobla? Amerykański prezydent chwalił się już, że jego mediacja doprowadziła do zakończenia napięć między Indiami a Pakistanem czy Azerbejdżanem a Armenią, tyle że siła sprawcza Trumpa w odniesieniu do Strefy Gazy i Ukrainy wydaje się dalece ograniczona. Można odnieść wrażenie, że przywódca USA chciałby zawrzeć pokój za wszelką cenę, by można było forsować jego kandydaturę, jeśli chodzi o Pokojową Nagrodę Nobla. Nie liczą się zatem w pierwszej kolejności interesy strategiczne nie tylko Waszyngtonu, ale całego wolnego świata; kluczem do zrozumienia działań Trumpa może być jego gigantyczne ego…
Prezydent USA do tej pory nakładał wysokie cła na swoich sojuszników w Europie i Azji, a wobec Rosji był łagodny. Oczywiście, można uznać, że to element strategii negocjacyjnej, tyle że Kreml nic sobie z tego nie robi. Wiele osób było zniesmaczonych tym, że po przylocie Putina do Stanów Zjednoczonych amerykańscy żołnierze rozkładali przed nim czerwony dywan. Jaki to kontrast – prezydenta Ukrainy strofowano w Gabinecie Owalnym za… brak garnituru, natomiast zbrodniarz wojenny był witany z honorami. Wsiadł także do tej samej limuzyny, co Trump, czyli amerykańskiej „Bestii”. Gestów przyjaznych Putinowi było więcej, ot choćby brak możliwości zadawania pytań przez dziennikarzy podczas konferencji prasowej obu polityków.
Ignorant przy stole. Zdumiewające jest to, że Amerykanie wykluczyli ze swojej delegacji rzekomo zbyt proukraińskiego… wysłannika ds. Ukrainy w administracji Trumpa, czyli generała Keitha Kellogga. Znalazł się w niej za to Steve Witkoff, żółtodziób w świecie dyplomacji, znajomy obecnego prezydenta z kręgów biznesowych, który miał pierwotnie odpowiadać za Bliski Wschód. Jednak z czasem rozszerzono zakres jego obowiązków. Sęk w tym, że Witkoff, podróżując do Moskwy, wykazał się rażącym brakiem profesjonalizmu, kompetencji i niebywałą ignorancją. Warto dodać, że na jego deficyty intelektualne zwracał uwagę także były ambasador RP w Stanach Zjednoczonych, kojarzony z prawicą Marek Magierowski.
Choć Trump zapowiada, że wkrótce planuje spotkanie trójstronne, a zatem z udziałem Putina i Zełenskiego, nadzieja na pokój w tym momencie wydaje się płonna. Putin nie wyraził odrobiny chęci, aby można było myśleć, że zawieszenie broni jest bliską perspektywą. Za to Trump, którego fascynują autokraci, stwierdził, że ma do czynienia z silnym i twardym przywódcą, który rządzi mocarstwem atomowym. Zatem zapewne nadal pat w wojnie ukraińsko-rosyjskiej.






Fot. https://www.washingtonpost.com
Fot. https://www-nytimes-com.translate.goog
https://www-faz-net.translate.goog

Putin and Trump at the end of a joint news conference in Alaska on Friday. (AFP/Getty Images)
Putin i Trump pod koniec wspólnej konferencji prasowej w piątek na Alasce.
Dodaj komentarz