Wiem, znów mogę być ostatnia

Tarnowo Podgórne od dawna kojarzy mi się z uwagą, jaką słyszałam od wielu osób: “Bogata gmina”. Jednak od pewnego czasu zaczął docierać do mnie stamtąd także inny przekaz: „Bieg Lwa”. Byłam początkującą biegaczką, dla której te dwa magiczne słowa nie miały żadnego znaczenia. Wnet jednak okazało się, że to świetny półmaraton, że wspaniali kibice, że biegnie się 21 km w towarzystwie zaangażowanych w imprezę, mocno dopingujących i dobrze bawiących się mieszkańców Tarnowa Podgórnego. Dochodziły do mnie informacje, że jak ruszą zapisy, to trzeba szybko się zgłosić, bo limit osiągany jest w błyskawicznym tempie. Tak też zrobiłam. Kliknęłam na „zapisz się” i już po chwili byłam dumną posiadaczką numeru startowego 353. Odetchnęłam z ulgą, zaczęłam przeglądać internetową stronę imprezy, której już byłam oficjalnym uczestnikiem. Z zapartym tchem i wypiekami na twarzy, czytałam, czytałam, a szczęka opadała, opadała. Limit 1000 uczestników!

– Jezusie, pomyślałam o koniecznym czasie, aby nie zdobyć ostatniego miejsca. Trzy pętle po 7 km. Przecież nie cierpię latać w kółko. Godzina startu 14. Rany Julek, toż ja latam z rana. Z nadzieją zerknęłam na wyniki sprzed lat. Wszystko stało się jasne. Moja życiówka, z dwóch do tej pory półmaratonów, nijak się miała do wyników, które zobaczyłam listach. Załkałam nad klawiaturą kompa. Po chwili włączył się jednak duch bojownika. Wypięłam pierś, ściągnęłam łopatki, podniosłam głowę i postanowiłam, że się nie dam.

Nastał wreszcie ten dzień. Upał, skwar, duchota… Ruszyliśmy. Z uśmiechem pokonałam pierwszą pętlę. Z trudem powstrzymałam się przed dołączeniem do szczęśliwców, którzy mieli do pokonania 7 km. Nie zbiegłam na stadion, rozpoczęłam drugą pętlę. Biegłam, wokół uśmiechnięci ludzie, dzieciaki, dorośli, psy… Jeden wielki doping, a na trasie tylko ja. Wokół mnie w pewnym momencie zrobiło się pusto. Doping się nasilał, wyczułam, że budzę wielkie emocje. Tłum wiwatował na mój widok, więc rozdawałam uśmiechy na prawo i lewo, machałam ręką. I oto nagle zza mych pleców wyskoczyły dwie chude, ciemnoskóre postacie. Pomknęły w kierunku mety. Kibice ucichli, niektórzy próbowali podtrzymać mnie na duchu.

Biegłam. Skwar lał się z nieba. Wypatrywałam choćby skrawka cienia. Żar oklejał mnie bezlitośnie. Korzystałam z każdej wodnej niespodzianki przygotowanej przez tarnowskich kibiców. Biegłam. Pot z wodą zalewał mi oczy. Nagle pojawiła się brama stadionu, ale… To nie była jeszcze pora, aby w nią wbiec. Moje ciało nie chciało zaczynać kolejnej pętli. Chciało na stadion. Chwyciłam więc ciało za kitkę. Ufff, poskutkowało, ciało pobiegło, zlane potem, zaczerwienione. Ciągnąc nogę za nogą. Biegło. Powstrzymując łzy. Szukając cienia. Nagle chciało stanąć, ale nie pozwoliłam na to, przejęłam władzę i… biegłam. Wypatrując końca. Biegłam. Marząc o gorącej, bardzo słodkiej, mocnej kawie espresso.

Nagle po raz trzeci pojawiła się strzałka kierująca na stadion. Tym razem mogłam tam skręcić. Skręciłam. Po chwili widziałam metę, tłumy na trybunach zaczęły wiwatować. Wiedziałam, że to dla mnie! Wiedziałam, że jestem mistrzem, ale nie wiedziałam wszystkiego… Wśród kibiców moja ekipa Morsów. Biegłam. Nagle znajoma flaga poszybowała w moim kierunku. Spadła na bieżnię. Schyliłam się po nią, ukradkiem spojrzałam za siebie. Wtedy zobaczyłam, że za mną kulał się samochód z napisem KONIEC BIEGU!

Biegłam. Przekroczyłam metę, odebrałam medal i rzewnie zapłakałam. Byłam ostatnia, ale… Ale byłam. Przebiegłam po raz trzeci półmaraton, a jeszcze dwa lata temu trudno było oderwać mnie od fotela i pilota. Jeszcze dwa lata temu dystans 400 metrów był śmiertelnym zagrożeniem dla mego życia.
Ale o tym wszystkim w następnym artykule, wtedy będzie mowa o tegorocznym „Biegu Lwa”. Wiem, znów mogę być ostatnia. Ale to nic, bo… Bo jestem oderwana od fotela, bo Morsy Poznań na powitanie zaśpiewają mi: „Jak dobrze Cię widzieć”, bo znowu pokonam siebie…

Fot. OSiR Tarnowo Podgórne www.bieglwa.pl

Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis!

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.


*