Zamieszanie, jakie towarzyszy wprowadzeniu w życie nowej ustawy refundacyjnej, wybuchło tuż przed świętami i trwa do dziś. Prace nad ustawą zakończyły się już w maju, jeszcze wtedy gdy ministrem była obecna (teraz milcząca) marszałek Ewa Kopacz, tymczasem głosy różnych środowisk doniośle zabrzmiały dopiero teraz. A wszystko kosztem pacjenta.
Lekarze protestują przeciwko wprowadzeniu kar w przypadku błędnego wpisania stopnia refundacji, co jest związane również z poświadczeniem, że pacjent jest ubezpieczony. Naczelna Rada Lekarska, ustami jej prezesa Macieja Hamankiewicza, podkreśla, że lekarze nie mają narzędzi (np. specjalnego oprogramowania, a nawet sprzętu komputerowego), by rzetelnie sprawdzić wszystkie dane. Poddaje pod wątpliwość również ideę biurokratyzacji pracy lekarza. Lekarz ma przede wszystkim leczyć, a nie wypełniać papierki – mówi prezes NRL.
Dziwić może brak reakcji środowiska lekarskiego przy pracach nad tą ustawą. Szef Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Lekarzy – Krzysztof Bukiel – z rozbrajającą szczerością przyznał na antenie RMF, że nie widział sensu uczestniczenia w pracach komisji zdrowia. A to właśnie w czasie jej prac doszło do rozbudowania kontrowersyjnego art. 48., między innymi o sankcje dla lekarzy.
W związku z komunikatem NFZ mówiącym o tym, że za recepty z pieczątką „refundacja do uznania NFZ” aptekarzom będą zwracane pieniądze, prezes Naczelnej Rady Aptekarskiej rekomendował realizowanie recept z odpowiednią zniżką. Na początku zamieszania, apteki odmawiały bowiem uznania refundacji i odsyłały pacjentów z powrotem do lekarzy lub sprzedawały leki z pełną odpłatnością.
Minister zdrowia Bartosz Arłukowicz zapowiedział szybką nowelizację ustawy dotyczącą właśnie spornego artykułu. Lekarze nie wykazują najmniejszego zaufania do rządu i czekają na rzeczywiste zmiany w prawie. Pat więc trwa, pacjent czeka.
Punkt widzenia lekarki pod adresem www.piekielni.pl/21976
Dodaj komentarz