
Gdyby jego życie było spektaklem, trudno byłoby wskazać pierwszy akt. Czy byłby to taniec na ulicach europejskich miast, scena z Peszkiem, a może moment, gdy Andrzej Wajda rzuca mu krótkie: „Działaj”?
Bartek Bandura nie mieści się w szufladkach. To artysta, który z b-boyowego parkietu trafił do teatralnych oficyn, z alternatywnych projektów do sal koncertowych Narodowej Orkiestry Symfonicznej Polskiego Radia, z międzynarodowych rezydencji do surowej przestrzeni Teatru Kotłownia. I wszędzie, bez wyjątku, zostawia po sobie ślad.
Urodzony w 1989 roku – w symbolicznym momencie przełomu – zdaje się nieustannie przekraczać granice. Nie tylko te artystyczne, ale też geograficzne, formalne, językowe. Studiował w Krakowie i San Diego, tańczył w Chinach i Islandii, grał w spektaklach z Janem Peszkiem i Adamem Ferencym, choreografował dla wielu teatrów miejskich w całej Polsce. Laureat prestiżowych nagród, ale nie nosi ich jak orderów, a raczej jak smugi światła, które przesuwają się po jego drodze.
Mimo tego, a może właśnie dlatego, powraca – do Drezdenka, do Teatru Kotłownia. Bo Kotłownia to nie tylko scena. To laboratorium sztuki, w której ferment twórczy ma realną temperaturę. To rodzaj zjawiska, zbudowanego w podziemiach kościoła i czystej potrzebie wyrazu. Przez 10 lat miejsce to dojrzewało w pasji, w nieustannej niezgodzie na bylejakość. A Bartek Bandura jest jego naturalnym ambasadorem, nie do podrobienia, nie do zatrzymania.
Z okazji 10-lecia teatru rozmawiam o drodze artysty, który nieustannie przekracza granice – formy, stylu, choreografii. O ruchu jako wyznaniu. O scenie jako przestrzeni prawdy. I o tym, dlaczego właśnie Drezdenko potrafi przyciągnąć tych, którzy mogliby grać wszędzie, a jednak tu wracają. W rozmowie z nim nie pytam o role i nagrody. Pytam o sens. O to, co robi, gdy teatr przestaje być bezpieczny. I dlaczego mimo wszystko wraca właśnie tutaj?
Zapraszam do rozmowy z artystą, który nie boi się wyzwań, przekracza granice i pokazuje, że prowincjonalna scena może być miejscem sztuki najwyższej próby.
Katarzyna Jenek: Zapytam trochę przekornie, ale wydaje mi się, że to będzie dobry wstęp do naszej rozmowy o aktorstwie, teatrze i tańcu. Jesteś duszą towarzystwa czy raczej osobą spokojną, która otwiera się wchodząc na scenę?
Bartosz Bandura: Trudno mi jednoznacznie stwierdzić. Czy duszą towarzystwa? Warto byłoby zapytać innych. Bliżej mi do osoby spokojnej. Najrozsądniej będzie mi odpowiedzieć, że kimś pośrodku.
Katarzyna Jenek: Rola w teatrze a rola w filmie. Jakie są najważniejsze różnice w przygotowaniu się do każdej z nich?
Bartosz Bandura: Zdecydowanie większe doświadczenie mam w pracy nad rolą teatralną, choć nie brakuje mi przygód związanych z pracą na planie filmowym. Sam proces twórczy jest zbliżony. Wszystko zależy od tego, jak poprowadzi ciebie reżyser na twej ścieżce kreowania. Zarówno teatr, jak i kamera – nie kłamią. W teatrze zaś nie ma dubli. Jesteś tu i teraz.
Katarzyna Jenek: Wciąż towarzyszy tobie rytm, wciąż ciało, wciąż tempo, wciąż partytury, nigdy nie ma wymiaru psychologicznego? Czy to znaczy, że niesiesz ze sobą emocje?
Bartosz Bandura: Wiadomym jest, że należy w trakcie gry zachować odpowiedni rytm, używać swego ciała jako podstawowego narzędzia pracy, trzymać się wytycznych reżysera. Od siebie dajemy choćby wrażliwość. Przecież każdy z nas niesie w sobie jakiś ładunek emocjonalny. Całość oddziałuje na widza bardziej lub mniej.
Katarzyna Jenek: Kiedy i dlaczego postanowiłeś, poza teatrem, zająć się również kinem?
Bartosz Bandura: Nie było jednej, konkretnej chwili, a sam powód był prosty – udoskonalać swój aktorski warsztat i poszukiwanie nowych, artystycznych przygód. Pamiętam ważny moment. Jeszcze na drugim roku studiów. Udało mi się przebrnąć przez casting do filmu „I była miłość w getcie…” na podstawie ostatniej książki Marka Edelmana. Reżyserią zajęła się Jolanta Dylewska, a przy projekcie współpracował Andrzej Wajda i Agnieszka Holland.
Katarzyna Jenek: Na ile kreując swoją postać skupiasz się na naśladowaniu, a na ile próbujesz stworzyć coś nowego?
Bartosz Bandura: Staram się w ogóle nie naśladować. Lubię inspirować się, bazować na konkretnych cechach, ale głównie każdą postać filtruję przez swoją wrażliwość, własne doświadczenia. Dzięki temu nadaję swojej pracy inny wymiar.
Katarzyna Jenek: Pomówmy o twoim rozwoju artystycznym. W teatrze przeszedłeś drogę od początkowego, tradycyjnego wykształcenia do awangardy. A jeśli chodzi o kino, zdobyłeś jakieś przygotowanie, czy jesteś samoukiem? Czy lubisz badać kino, oglądać? Masz jakieś punkty odniesienia w kinie, czy też używasz go jako środka, bez potrzeby kształcenia się w tej dziedzinie?
Bartosz Bandura: Pracy przed kamerą na studiach teatralnych jest niewiele. Głównie uczyłem się na warsztatach. Najwięcej doświadczenia nabyłem jednak już na samym planie. Owszem, lubię kino, ale nie badam go. Trudno stwierdzić, co znaczy „badać kino”. Mówiąc o punktach odniesienia – masz na myśli czyjeś kreacje aktorskie?
Katarzyna Jenek: Tak, właśnie o to chodzi. Czy są jakieś konkretne role, aktorzy lub filmy, które szczególnie na ciebie wpłynęły? Coś do czego wracasz myślami albo coś lub ktoś kto w pewien sposób ukształtował twoje podejście do pracy?
Bartosz Bandura: Tak, jak każdy – mam swoje ukochane kreacje aktorskie, które w mniejszy lub większy sposób na mnie wpłynęły. Czasami do nich wracam, by dzięki nim móc coś w sobie odświeżyć. Jednak podejście do pracy zawdzięczam studiom aktorskim, wykładowcom, a samodyscyplinę – rodzicom i wychowaniu.
Katarzyna Jenek: Rozmawiamy dziś nie przypadkowo, bo niedawno Teatr Kotłownia obchodził piękny jubileusz. Lubisz tu wracać? Dlaczego? Dlaczego znakomity aktor, tancerz, który gości na znakomitych teatralnych deskach wraca do małego teatru w podziemiach kościoła? Gdzie jest w tym magia?
Bartosz Bandura: Magia tkwi w tym miejscu. Kotłownia jest po prostu magiczna sama w sobie. Tworzą ją piękni, twórczy ludzie, którzy łakną emocji i wzruszeń. W Kotłowni tworzymy po swojemu, proponujemy lokalnej społeczności teatr, który jest z widzem na wyciągnięcie ręki. Czujemy się tutaj, jak w domu. To najwspanialsze uczucie, stąd chęć powracania do Kotłowni. W tym roku obchodzić będziemy jubileusz 10-lecia. Tyle się działo przez ten czas. Spektakle, koncerty, wystawy, spotkania autorskie, wieczory poezji. Tylu znamienitych gości odwiedziło mury Teatru Kotłownia. Jednak wciąż najważniejszymi gośćmi pozostają widzowie i to na spotkanie z nimi zawsze czekamy!
*** Nie bez powodu mówi się, że w Teatrze Kotłownia jest najniżej usytuowana scena w Polsce. Znajdująca się dosłownie poniżej poziomu widowni, scena staje się symboliczną przestrzenią odwróconej perspektywy. To tu aktor nie patrzy na widza z góry, dosłownie i metaforycznie, ale z wnętrza. Z dołu. Z fundamentu. To miejsce, gdzie sztuka zaczyna się nie od efektu, ale od potrzeby serca. A artyści tacy jak Bartosz Bandura przypominają nam, że wszędzie można tworzyć rzeczy wysokiego lotu. Czasem wystarczy zejść głębiej. W przestrzeń. W siebie. W teatr.
Fot. Prywatne archiwum aktora
Dodaj komentarz