„Idziemy na majstra” – to hasło, które przed laty zrobiło furorę w stolicy Wielkopolski, nie zmaterializowało się w okresie pracy w Lechu Franciszka Smudy. Dopiero Jacek Zieliński sięgnął po prymat w kraju z Kolejorzem, natomiast Franz sprawił, że KKS grał, jak na polskie realia, porywający futbol. W niedzielę rano poruszenie wywołała informacja o śmierci tego trenera. Miał 76 lat.
„Franek Smuda czyni cuda” – skandowali kibice Lecha. Niezapomniany mecz? Starcie z Austrią Wiedeń w eliminacjach dawnego Pucharu UEFA (przemianowano go na Ligę Europy). Ależ to były emocje! Dogrywka, gol w ostatniej minucie Rafała Murawskiego, 4:2 i Lech grał dalej.
Oczarowany… Kaczyński. Po meczu do Smudy dzwonił prezydent. Franz był przekonany, że chodzi o rządzącego wówczas w Poznaniu Ryszarda Grobelnego, tymczasem to sam prezydent RP, Lech Kaczyński, złożył wyrazy uznania. Ta walka, determinacja – absolutnie rzecz godna podziwu. Jacek Rutkowski, ówczesny właściciel Lecha, trafił w sedno, gdy stwierdził kreatywnie, że Smuda zasłużył na miano reżysera teatru dramatycznego.
„W czasie, gdy reprezentacja Polski toczyła wyrównane boje z San Marino, stadiony przypominały wysypiska śmieci, a o wynikach decydował Fryzjer, szef polskiej mafii piłkarskiej ustawiającej mecze, Smuda tworzył zespoły, które gwarantowały emocje w meczach z Broendby, Borussią Dortmund, Steauą, Udinese, Parmą, Hajdukiem Split, Interem Mediolan, Deportivo, Feyenoordem” – napisał trafnie Michał Szadkowski w „Newsweeku”.
Dostrzegł talent Lewego. Mateusz Borek i Roman Kołtoń w niedzielę zaznaczyli, że ukształtowany trenersko w Niemczech Smuda wpoił polskim piłkarzom gegenpressing. W Polsce był wręcz prekursorem futbolu opartego na wysokiej intensywności, pressingu, szybkich przejściach z obrony do ataku. Tak grał Lech Smudy. Słusznie uchodzi on za odkrywcę talentu Roberta Lewandowskiego. Wypatrzył go w Zniczu Pruszków. Na treningach Lewy musiał ścierać się z ulubieńcem Franza, Manuelem Arboledą, obrońcą, dryblasem rodem z Kolumbii.
Nie był mistrzem słowa, czasami miewał problemy z płynną wypowiedzią. Niemniej te lapsusy miały swój urok. A powiedzonka i żarty Smudy są pamiętane do dziś.
Czasami w życiu musiał być bardzo zaradny i chwytał się różnych zajęć. Tynkował mieszkania, czyścił tanki w USA, ale też za Atlantykiem grał w piłkę wtedy, gdy brylował tam George Best. Stefan Szczepłek napisał w „Rzeczpospolitej”: „Franciszek Smuda był jedną z najpopularniejszych postaci polskiego futbolu. Od kiedy zaczął odnosić sukcesy jako trener, przestano wspominać go jako piłkarza. A był na tyle dobry, żeby grać z Grzegorzem Latą w Stali Mielec, Kazimierzem Deyną w Legii i Georgem Bestem w Los Angeles Aztecs„.
Rysa na wizerunku. O Smudzie teraz, co naturalne, mówi się w zasadzie głównie pozytywnie. Wydaje się, że ciążyło mu to, iż nie poradził sobie z pracą w reprezentacji. Mimo że nasza drużyna narodowa trafiła do stosunkowo łatwej grupy na EURO 2012, nie zdołała z niej wyjść. Opinia publiczna, która domagała się od PZPN, by zatrudnił Franza, odwróciła się od niego. Ale pamiętajmy o tym, ile dał polskiej piłce klubowej. Był niesamowicie barwną postacią.
Dodaj komentarz