Zmartwychwstanie serii było potrzebne?

Gdy świat obiegła wieść o wznowieniu serii „Matrix” i produkcji czwartej części wzbudziła nie lada emocje, zarówno pozytywne, jak i negatywne. Było to spowodowane faktem, iż ostatni „Matrix” powstał 18 lat temu. „Matrix Zmartwychwstania” pokazał jednak, że po takim czasie nie warto kontynuować serii, a fani trylogii mogą popsuć swoje wspomnienia.

Pierwszy „Matrix” z 1999 roku jest jednym z najlepszych filmów akcji. Pod względem efektów specjalnych, wyprzedzającym epokę. Głównym bohaterem jest haker Thomas Anderson, znany pod pseudonimem „Neo”, grany przez Keanu Reevesa, który zaczął się buntować przeciwko ówczesnej rzeczywistości. Następnie w filmie pojawia się Trinity (Carrie-Anne Moss), która naprowadza Neo do Morfeusza (Laurence Fishburne). Jego propozycja dla głównego bohatera na stałe zapadła do popkultury. Wybór pomiędzy niebieską a czerwoną tabletką, czyli powrotem do monotonnego życia lub odkrycia prawdy. Neo odkrywa, iż żyje w cyfrowym świecie, który jest uzależniony od maszyn. Dwie kolejne kontynuacje „Matrixa” skupiają się na walce z robotyką. Neo okazuje się wybrańcem oraz ginie poświęcając się i ratując ludzkość.

Nowa część pokazuje, iż Thomas Anderson nie umarł. Jest programistą oraz tworzy nową grę komputerową. Jednak problemy psychiczne powodują, że musi chodzić do analityka (Neil Patrick Harris). W międzyczasie, działaczka Bugs (Jessica Henwick) oraz były agent, który przybiera postać Morfeusza (Yahya Abdul-Mateen II), szukają Andersona.

Oglądając film, możemy dostrzec, iż nie jest on typowym sequelem trylogii. Opowiada zupełnie inną historię. Na pierwszym planie zostaje umieszczony wątek miłosny Neo i Trinity. Spotykają się w miejscowej kawiarni, lecz nie pamiętają, jakie uczucie ich wcześniej łączyło. W pewnych momentach możemy mieć uczucie deja vu, ponieważ film kopiuje elementy pojawiające się w trylogii.

Pierwsza scena nowego „Matrixa” jest kalką z pierwszej odsłony serii. W dużej mierze sequel pokazuje również retrospekcje z poprzednich części, co sprawia wrażenie jak byśmy oglądali znów to samo, lecz w nowszej odsłonie i niekoniecznie lepsze. O ile postać, która imituje Morfeusza wypada co najwyżej przeciętnie, o tyle „nowy” Neo – bardzo słabo. Anderson stracił większość swoich mocy i całkowicie skupia się na odzyskaniu Trinity, pomimo ryzyka kolejnego konfliktu z maszynami. Zaburzona jest również równowaga pomiędzy scenami akcji a samą fabułą. Można odnieść wrażenie, iż finał historii jest nienaturalnie wydłużony i można by przedstawić go krócej.

Na plus można zaliczyć postać Bugs, kapitan statku, która odnajduje Andersona. Jest bardzo charyzmatyczna i wątek związany z nią oraz Niobe (generał rządząca miastem ludzi) jest o wiele ciekawszy, niż historia Neo i Trinity.

Czy warto obejrzeć ten film? Po takiej przerwie niewielu oczekiwało powrotu do poziomu poprzednich części Matrixa. Film jest po prostu przeciętny. Nie wyróżnia się niczym szczególnym. Jeżeli ktoś oglądał wcześniej trylogię „Matrixa”, to prawdopodobnie będzie rozczarowany, ale osoby nie mające styczności z serią powinny wyjść z seansu zadowolone.

Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis!

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.


*