Zło świata dorosłych

Herman Hesse – noblista z 1946 roku, autor powieści o kontekście egzystencjalnym, nawiązujący do filozofii buddyjskiej oraz psychoanalizy. Brzmi poważnie, ale ta książka  jest jedną z tych, w której każdy odnajdzie cząstkę siebie.

Dlaczego już w pierwszych słowach pozwalam sobie wysunąć taką tezę? Ponieważ „Demian” to książka o dorastaniu i odnajdywaniu siebie, a przecież każdy z nas jest, będzie, albo był w momencie, kiedy musi po prostu dorosnąć. Ciekawe, prawda? Temat znany,  trafia idealnie w sedno problemu. Ale od początku.

Bohaterem książki jest Emil Sinclair, którego poznajemy w bardzo młodym, szkolnym, wieku. Jest to w istocie mało ważne, ponieważ całą historię opowiada nam już dorosły bohater (co tłumaczy poważne, zrównoważone, „dorosłe” podejście narratora do sprawy). Poznajemy chłopca w dość trudnym momencie, gdy jego „idealny świat” zaczyna pękać. Młody Sinclair zauważa, że świat nie jest taki, jak przedstawiają mu go jego rodzice, jest to moment, kiedy poznaje zło w postaci Franza Kromera. Od tej chwili dotychczasowe życie chłopca zacznie się rozpadać kawałek po kawałku.

Dwa światy

„Demian” jest uznawany za najbardziej autobiograficzną książkę Hessego. To skłania do pytania: dlaczego jest to najmniej znana książka w jego dorobku? Większość czytelników zna go raczej z takich pozycji jak „Wilk stepowy” czy „Siddhartha”. Wszystkie czerpią  wiele z psychoanalizy Karla Gustawa Junga. Brzmi to przerażająco, bo przecież nikt (albo raczej większość) nie przeszukuje Wikipedii, żeby zrozumieć książkę, którą będzie dopiero czytać, ale nie martwcie się. Sama dowiedziałam się o Jungu dopiero po przeczytaniu „Demiana” i może ominęły mnie jakieś smaczki albo ciekawostki. Bez tej wiedzy też się przeżyje. A jeżeli po pierwszym czytaniu książka tak wam przypadnie do gustu, że zdecydujecie się dowiedzieć trochę więcej o psychoanalizie Junga, to będzie dobry pretekst, żeby sięgnąć do Hessego po raz kolejny, prawda?

Autor podejmuje ważne tematy dla każdego człowieka i pokazuje, jak wielki wpływ mają one na nasze późniejsze życie. Pierwsza miłość, która doprowadza nas do szaleństwa, a pewnego ranka budzimy się i stwierdzamy, że straciliśmy kilka cennych miesięcy na bezsensownym wzdychaniu. Rodzice, którzy okazują się być tylko ludźmi, a nie super bohaterami ratującymi nas przed złem świata i zaczynamy się zastanawiać czy ich miłość naprawdę jest tak bezgraniczna, jak nas zapewniają. Religia, która ma przynosić nam ukojenie i nadzieję, a jednak jeszcze bardziej nas frustruje swoimi zakazami i nakazami. A na końcu przyjaźń, mająca być opoką i pocieszeniem dla nas, a znika w najmniej odpowiednim momencie. Wszystko to powoduje kolejne pęknięcia w życiu Emila i każda taka sytuacja uczy go o sobie czegoś więcej. Co najciekawsze, nie chce on naprawić tych pęknięć, prowokuje kolejne, żeby zniszczyć ten zakłamany i sztuczny świat zbudowany dla niego przez rodziców, nauczycieli, społeczeństwo czy nawet jego samego.

Początek końca

Nie pragnąłem przecież nic więcej, niż żyć tym, co samo chciało ze mnie się wydobyć. Czemuż było to tak bardzo trudne? Tym cytatem można podsumować całą książkę. Jest to dość ciekawy zabieg, ponieważ autor otwiera dzieło tym zdaniem, zdradzając jego treść. Jednak pokazuje nam, jak ważna jest droga i jak wiele możemy wynieść z samego zmierzania do celu. Pokazuje, że czasem warto zniszczyć to, co się zna, żeby mieć możliwość poznać coś innego, co może będzie lepsze dla nas, ponieważ będziemy mogli być po prostu sobą. Bo w świecie, który nie zna kompromisów i jest nadzwyczaj okrutny, bycie zgodnym z samym sobą i wiara w siebie może uratować nie jedno istnienie, które, kto wie, pomoże w przyszłości właśnie tobie.

Fot. Ewa Blank

Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis!

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.


*