Na zapleczu codzienności

Któż z nas, gdy dzieckiem był, nie starał się narysować konia? Któż z nas, gdy młodzieńcem był, nie starał się napisać wiersza lub opowiadania? W wieku dojrzałym tylko nielicznym to się udaje. I tylko nielicznym na dobre wychodzi. Jest wśród nich Rafał T. Czachorowski (na zdjęciu po prawej).

Dziennikarz, poeta, prozaik i wydawca. Prezes Fundacji Duży Format, która promuje poezję, prozę, sztukę. Człowiek, który zna sposób na pogodzenie wody i ognia. Wszak sam – będąc twórcą –  niekiedy innemu twórcy zdecydowanie musi powiedzieć: – Ten tekst trzeba ciąć. I doskonale wie, że rugowanie słów to także eliminacja  emocji. Sam jest mistrzem na krótkim dystansie. Mówi, że gada jak najęty. Ale, gdy pisze, to trzy zdania w temacie. I tyle. W głowie natomiast ma przynajmniej pięć obrazów. Bo czytelnikowi, o czym jest przekonany, nie należy podawać wszystkiego na tacy. Raz spróbował napisać coś dłuższego. Dał zaprzyjaźnionemu wydawcy do przeczytania. Co usłyszał? – Fajny początek. Nie dziwi zatem, że zaprzestał.

Gdy wziął do ręki swój tomik „Powidoki”, także z wierszami z ubiegłego wieku, i „Czas Jętki” – bardziej współczesny, po prostu, czytał. O wiolonczelistce, która odpoczywa (20.04.1996, 18:48). O przygarbionych staruszkach (28.11.1993, 19:50). O poezji i czerwonych majtkach (11.12.2005, Bielany, kuchnia). O morzu, które naliczyło około 16 trafień (29.04.2009, Kołobrzeg). Dlaczego pod wierszami i prozą pojawiają się daty, godziny i miejsca, w których zostały zapisane? Bo ich autor jest przekonany, że czas i geografia mają wpływ na kształt tekstu. Rafał T. Czachorowski czytał ot tak,  zwyczajnie. Nie interpretował, nie gestykulował. Zanurzył się w swoich słowach już wydrukowanych, w ich wir wciągnął słuchaczy. Byłem jednym z nich. W czwartek, 5 marca 2020, w Atelier Stowarzyszenia Łazęga Poznańska (ul. Św. Marcin 75).

Spotkanie, które poprowadził Szymon Kantorski, też dziennikarz i poeta, nie zakończyło się dla mnie o godzinie 19.30. Dwóch zakupionych tomików nie ustawiłem bowiem w domu na półce. Nie skazałem ich na kiedyś być może przeczytanie.  Strona po stronie, wiersz po wierszu, opowiadanie po opowiadaniu. Zegar też nie próżnował, skrupulatnie odmierzał czas. Gdy nań spojrzałem, pokazywał godzinę 1.43. Jeszcze tylko Ars poetica (15.10.2011, 9:29)

piszę wiersze potajemnie wstydliwie

w samochodzie na czerwonym świetle

na odwrocie niezapłaconych rachunków

układam myśli w obrazy i zapachy

na zapleczu codzienności 

Gaszę światło. Ciemność od razu dogaduje się z ciszą. Za kilka godzin świt, okraszony słońcem, je rozdzieli…

Fot. Andrzej Piechocki

Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis!

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.


*