Byle do parteru

Wsiadam. Ktoś już jedzie. Mówię „cześć” z zamyślenia. Oni odpowiadają, choć właśnie pierwszy raz w życiu widzimy się na oczy. Wduszam nadpalony przycisk przez rękaw swetra. Popełniona przed chwilą gafa zmusza mnie do kontemplacji w pół zdartej nalepki na ścianie. Trudno będzie usunąć jej resztkę. Naklejki odrywa się delikatnie, pod kątem prostym. Ten kto próbował zerwać tę, tego nie wiedział. Trzeba teraz użyć octu. Dozorczyni będzie zła.

W środku cuchnie śliną i papierosami. Wciągam brzuch, bo obawiam się, że to na nim spoczywa wzrok nieznajomych. Subtelnie pociągam nosem i dyskretnie pokasłuję jak w kościele, żeby zagłuszyć przerażającą mnie ciszę. Oglądam klucze. Obracając je w dłoniach zauważam zadartą skórkę na kciuku. Palec ląduje w buzi. Skórka odgryziona. Patrzę na swoje kapcie. Znam wiele określeń na obuwie domowe: papcie, laczki, łapcie, bambosze, pantofle. Wolę kapcie od papci, rajstopy od rajtuz, skarpetki od skarpet.

Wyższy z nieznajomych (nie ma skarpet, skarpetek, same mokasyny, czy go nie uciskają?) nie wytrzymuje napięcia i zagaduje mnie na tematy neutralne. Wypowiadaj powszechnie uznane prawdy i ludowe mądrości, używają przy tym słów i zwrotów dokuczliwie nagminnych. Odpowiadam mu wypowiadając powszechnie uznane prawdy i ludowe mądrości. Używam przy tym słów i zwrotów dokuczliwie nagminnych, co sprawia, że czuję do siebie lekką pogardę.

Stajemy. Wchodzi, wtacza się, wdusza masa ludzka równie nieznajoma. Głośna, liczna, duża. Wobec beznadziejnego zagęszczenia materii, bezbronności, wobec dotyku wystających brzuchów i łokci oraz wyziewów zdradzających zamiłowanie do kiełbas podsuszanych, wbijam wzrok w prawy paluch najbliżej stojącej osoby, w celu uniknięcia bezczelnego wpatrywania się w jej tęczówkę. Paluch jak malowanie. Paznokieć z emalią. Na emalii motyw roślinny i mała błyskotka. Jak się ten kamyczek nazywa? Cyr, cyr, cyr. Ładne. Czy trwałe? Czy nie haczą się jej rajtuzy, rajstopy? Czy nosi kapcie, papcie, laczki, łapcie, bambosze, pantofle? Czy odkrywa w nich paluch? Dlaczego na drugim nie ma motywu i cyr, cyr, cyr.

Deprymująca sytuacja zostaje przerwana. Masa ludzka wychodzi. Paluch wraz z całą resztą kończyny i właścicielki również. To się nazywa cyrkonia. Zostaję ja i starzy dobrzy nieznajomi. Cisza. Nalepka. Klucze. Skórka. Kapcie. Wysiadam.

Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis!

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.


*