Kibice = dzicz?

Rozbrykała nam się kibicowska świta. Jak nie Kowno i kilkudziesięciu, co warto podkreślić (ale o liczbach później), zatrzymanych, to Bydgoszcz. I chyba ten drugi przykład wzbudził większe emocje. Omówmy zatem pokrótce zaistniałą sytuację: oto trwa mecz finałowy Pucharu Polski. Naprzeciw siebie dwie czołowe drużyny naszej ligi: Lech Poznań i Legia Warszawa. Do końca regulaminowego czasu gry utrzymuje się remis. Mecz, wynikiem zwycięskich jedenstek wygrywają legioniści. W tym momencie wszystko się zaczyna.

Z trybun w ferworze radości wyskakują stołeczni kibice. Forsują zbyt niskie – jak twierdzi policja – barierki. Rzucają race. Na kontrę ze strony poznańskiej ekipy długo czekać nie trzeba. Nie jestem w stanie rozstrzygać, która z grup tak naprawdę zaczęła zadymę, nie próbuję zatem nawet się tych domysłów podejmować. Warto się jednak sensownie zastanowić nad tym, czy to wszystko musiałosię wydarzyć?

Mecze pomiędzy rzeczonymi klubami, a raczej ich (niezbyt chlubne) oprawy, to już niemal legenda polskiej piłki. Nie od dziś wiadomo, że kibice z obu stron wzajemnie się nienawidzą, i nie trzeba kończyć policyjnej „oficerki” w Szczytnie, by stwierdzić, że zagrożenie burdami jest w przypadku takiego meczu realne. Zwłaszcza, że chodzi nie o byle jaką stawkę, ale o Puchar Polski, którego zdobycie to furtka do jeszcze bardziej prestiżowych rozgrywek europejskich. Uważam, że po tylu różnych zajściach, policjanci na hasło „Lech-Legia” powinni automatycznie reagować tak, jak na komendę „baczność”. Drugim istotnym problemem, ciężkim do rozwiązania, jest kwestia udzielania zgody na rozgrywki dla danych obiektów. Jak ochronić stadiony przed totalną demolką? Nie pomaga monitoring, nie działają jak należy, zakazy stadionowe. Są pewnie radykałowie, którzy z chęcią wyprowadziliby tego typu rozgrywki w szczere pole. Tak profilaktycznie, a żeby nie było zbytnio co demolować. Jeśli nie pole, to przynajmniej stadiony rodem ze starożytnej Grecji, gdzie zamiast krzesełek (najczęstszych „ofiar” działalności kiboli) widzowie siedzieliby na betonowych schodkach. Nie ma czego wyrywać, a i hemoroidy gwarantowane. To może przyhamować niszczycielskie zapędy.

No dobra, zejdźmy z powrotem na ziemię, bo wizja hemoroidów to już działanie na granicy absurdu. Czy zatem nie ma naprawdę skutecznej metody na pseudokibiców? Wszak nie jest ich aż tak wielu. Dlaczego na działaniach garstki cierpi wizerunek całości? Dobrym przykładem starają się świecić działacze Stowarzyszenia „Wiara Lecha”. Udział w imprezach charytatywnych, działania na rzecz lokalnego patriotyzmu czy chociażby akcja wręczania odblasków przedszkolakom, to praca niezwykle pozytywna. Niestety, ci drudzy, brutale, wandale czy jakkolwiek ich nazwać wybijają się w mediach. To o nich jest głośno, to z nimi kojarzą się w świecie polscy kibice. Wstyd i hańba!

Wstydzić powinny się też władze. Te krajowe, jak i lokalne. Znów mamy do czynienia z medialnym cyrkiem. PZPN zwala winę na policję, ta twierdzi, że wysyłała stosowne sygnały do władz Bydgoszczy, by zgody na mecz nie wyrażać, zwala winę właśnie na włodarzy. Prezydent Bydgoszczy z kolei odbija piłeczkę na stronę policji i kółko się zamyka. Sprawa dociera do premiera (nota bene znanego kibica). Wracając na koniec do starożytnych ławek, być może to właśnie władze jako pierwsze powinny na nich usiąść. Czując chłód i twardość pod szanownymi czterema literami być może otrzeźwiałyby i zrobiły konkretny krok naprzód. Byle tylko nie w przepaść.

Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis!

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.


*