Władca tysięcy serc

Czesław Śpiewa to zespół o nieproporcjonalnie małym dorobku i krótkiej obecności na scenie w porównaniu do liczby jego entuzjastów. W ciągu dwóch lat wydał on dwie płyty, otrzymał tytuł solisty roku, Fryderyka za album roku i piosenkę roku oraz został okrzyknięty nową twarzą fonografii. Zawładnął sercami tysięcy Polaków i nie tylko. Ostatnio mogliśmy go podziwiać w Blue Note w Poznaniu.

Jak na koncert gwiazdy przystało, trzeba było odstać swoje zanim zespół wyszedł na scenę. Blue Note wypełniony był po brzegi. Słuchacze powtykani byli w każdy kąt sali. Czy komuś to przeszkadzało? Skąd! Ważne, że do uszu dochodziły cudowne dźwięki muzyki.

Początek był zachowawczy – wokalista, Czesław Mozil przedstawił (jak sam to określił) swoich przyjaciół z zespołu: Karen Duelund Mortensen (wokal, saksofony – baryton, soprano, klarnet), Martin Bennebo Pedersen (akordeon, piano), Troels Drasbech (perkusja), Louise von Bullow (kontrabas). Jednak już po pierwszych dźwiękach pierwszego utworu wiadomo było, że publiczność czeka niesamowite przedstawienie. Czesław pomiędzy utworami zabawiał obecnych swoim specyficznym poczuciem humoru, czarował osobliwym akcentem. Pokazał, jak wielkim cechuje się dystansem do siebie i do życia przyznając, że zabawne bajeczki w rodzaju „Żaba tonie w betonie” to obciach. A dla mnie to wirtuozeria stworzyć z banalnej opowiastki utwór tak naładowany optymizmem.

Podczas koncertu muzycy postawili na promocję najnowszej płyty „Pop”. Materiał, który znalazł się na krążku to w połowie utwory nagrane przed laty z zespołem, w którym Czesław rzeczywiście debiutował – Tesco Value. Album czaruje brzmieniem instrumentów, wśród których – w przeciwieństwie do pierwszej płyty „Debiut” – akordeon został odsunięty na dalszy plan. Na uwagę zasługuje ciekawe połączenie tekstów polskich i angielskich w jednej piosence, jak w „Caesia & Ruben”, gdzie tekst polski ma być tłumaczeniem anglojęzycznego fragmentu.

Obecny skład Czesława Śpiewa to ludzie z pasją i zapałem. Ekspresja, jaką podczas występu wkładali w grę i śpiewanie chórków odejmowała mowę. Od razu okazało się, że Karen to kobieta-orkiestra. Przez dwie godziny dzierżyła w dłoniach to saksofon to klarnet, wkładając w wydobywanie z nich dźwięków wiele serca i wysiłku. Nikogo nie zdziwiło zatem to, że pod koniec koncertu zrzuciła z nóg ponad dziesięciocentymetrowe szpilki i oddała się wesołym pląsom. Skala jej głosu jest dziełem Boga. Dzielnie wtórowali jej koledzy z zespołu. Salwę śmiechu wywołał ogromny suzafon, który przerzucił sobie przez ramię Louise prezentując możliwości ogromnej czary.

Jestem pewna, że na koncercie wiele było osób, które nie odrobiły lekcji z Czesława przed przyjściem do Blue Note, znając ewentualnie najpopularniejszą „Maszynkę do świerkania”. To jednak żaden grzech. Wręcz przeciwnie! To piękne zakochać się w Czesławie NA ŻYWO. Bo co do tego, że chyba każdy opuszczający Blue Note był zakochany w tych dźwiękach lub w nim samym, nie mam wątpliwości. We mnie to uczucie spotęgował ostatnim utworem, śpiewanym niegdyś przez Marka Grechutę do wiersza Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego „Ile razem dróg przebytych”. Za to i za całokształt Czesławowi należy się wielki szacunek i stokrotne dzięki!

„Chyba nie macie wątpliwości, że najlepsi są wykonawcy z Krakowa?” – spytał podczas koncertu Czesław. Ja nie mam najmniejszych, a na pewno w przypadku jednego, który zamieszkał w Krakowie przed kilkoma laty – Czesława Mozila.

Fot. http://pl.wikipedia.org/wiki/Czes%C5%82aw_Mozil

Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis!

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.


*