Wyprawa druida

Alex siedział zamyślony, z głową podpartą pięściami, w swojej obskurnej, małej, jednoizbowej chatce. Nie miał łatwego zadania, właśnie dziś chciał usiąść na tronie. Po drodze czyhało na niego wiele niebezpieczeństw – hordy trolli, złośliwe cyklopy, które, aby przepuścić człowieka, by mógł udać się w dalszą drogę, żądały dla siebie podarunków oraz przysługi, która miała służyć wyłącznie ich rozrywce. Alex słyszał wiele historii o tym, jak to cyklopy jako przysługę wybierały podróżnemu przyniesienie głów kilku trolli, co najczęściej kończyło się utratą głowy dla wędrowca.

Było to dla Alexa o tyle trudne, że był młodym, dopiero osiemdziesięcioletnim, druidem nie znającym się jeszcze zbytnio na magii, a także nie znającym sztuki fechtunku. Musiał więc dokładnie rozplanować swoją wyprawę, a przede wszystkim wiedzieć, co musi ze sobą wziąć na wyprawę. Na jego krótkiej liście znalazły się: najprzedniejszy gatunek papieru, częściowo dla niego, a częściowo mającego być podarkiem dla zgrai cyklopów, pożywienie, wino (również w podarunku dla cyklopów), gruby płaszcz, miecz przypasany do boku i magiczny proszek, który dostał od swojego serdecznego przyjaciela Hermunda – astronoma, magika, zielarza i alchemika zarazem. Proszek ten, jak mówił mu sam przyjaciel, miał trzy działania, które zapisane na kartce Alex wpakował do tobołka, nawet ich nie czytając, gdyż spieszno mu było w drogę.

Druid szedł żwawym krokiem mijając małe chatki biednych ludzi żyjących w jego osadzie. Wszyscy zajmowali się tutaj głównie uprawą roli, z wyjątkiem trzech wojaków i jego przyjaciela Hermunda, który z powodu funkcji, które pełnił, miał najpiękniejszy dom, pełen przepychu. Z tak cudownym wystrojem, że kiedy Alex tam przebywał, nie mógł uwierzyć w to, że ktoś kto nie jest królem może mieszkać w takich warunkach. Pogrążając się w tych myślach nawet nie zauważył, że dawno wyszedł już z osady.

Nadszedł wreszcie czas, aby przeczytać, co napisał Hermund – pomyślał Alex, po czym zaczął wyjmować wszystko z tobołka i szukać kartki. Gdy już ją znalazł, pogrążył się w lekturze.
„ Działanie numer jeden: gdy proszek ylong zostanie dodany do wina, piwa, bądź innego napoju z zawartością alkoholu powyżej trzech procent objętości, ma działanie nasenne. Na człowieka zadziała już jeden miligram proszku na pięć litrów napoju, na istoty magiczne, to jest trolle, gobliny, skrzaty, gargulce, orki, wróżki, wilkołaki, cyklopy, etc., trzeba dodać do napoju cztery miligramy, czyli jedną ósmą tego, co ode mnie otrzymałeś.

Działanie numer dwa: po zmieszaniu proszku ze świeżym rozmarynem działa on gojąco na rany, powinny się zasklepić w przeciągu piętnastu minut od nałożenia maści z rozmarynu i proszku ylong. Ale im więcej proszku dodasz tym szybsze efekty uzyskasz. Bazą do maści powinno być dwanaście miligramów proszku i trzy łodyżki świeżego rozmarynu.

Działanie numer trzy: jeżeli będziesz miał problemy z bandą zbójów lub jakimiś magicznymi stworzeniami typu ork, goblin, troll, wystarczy, że wysypiesz trochę proszku ylong na dłoń i rozdmuchasz na swoich przeciwników, a ci zamienią się w lodowe rzeźby. Pamiętaj jednak, że czar trwa tylko trzy minuty, więc po rozdmuchaniu proszku albo pośpiesznie uciekaj i się gdzieś ukryj, albo rozwal te lodowe rzeźby w drobny mak, zanim się rozpuszczą i znów wyjdą z nich gobliny, orkowie, trolle, etc.”

Ciąg dalszy – jutro.

Alex po przeczytaniu krótkiego opisu działania proszku ylong odmierzył w zamyśleniu cztery miligramy i dodał je do beczułki wina, które miało być podarkiem dla cyklopów. Śmiał się na myśl o tym, jakiż to cudowny podarunek otrzymają od niego te wredne stworzenia, dzięki czemu będzie mógł uniknąć ich zadania, które zapewne skończyłoby się dla Alexa śmiercią, a w najlepszym przypadku niewolą i trwałym kalectwem. Rozradowany tą myślą, ruszył dalej, a gdy doszedł do wzgórz, tuż przed nim nagle runął wielki głaz, który na pewno nie był wycelowany w niego (jak wszyscy doskonale wiedzieli cyklopy mierzyły znakomicie, potrafiły trafić nawet przelatującego komara ziarnkiem piasku). Mimo to, Alex z przestrachem odskoczył, ku uciesze cyklopa stojącego na wzniesieniu.
– Kim jesteś i czego tu szukasz?! – zapytał cyklop groźnym, rozkazującym basem.
– Jestem strudzonym wędrowcem, który pragnie złożyć wam podarunek i przejść dalej – odpowiedział ze słyszalną w głosie obawą Alex.
– Jakie dary przynosisz nam wędrowcze?
– Pół libry papieru najprzedniejszego gatunku oraz beczułkę wybornego wina – odpowiedział druid z pokorą.
– Oprócz tych podarków będziesz musiał wykonać jeszcze dla nas zadanie, wiesz o tym przybyszu? – mówiąc to, cyklopowi migotały w oczach zuchwałe ogniki.
– Wiem o tym, może więc zasiądziemy gdzieś wygodnie i spróbujecie wina, a gdy już go skosztujecie, opowiecie mi o moim zadaniu? – zapytał Alex z nadzieją, gdyż tylko taki obrót spraw gwarantował mu bezpieczeństwo.
– Może być tak, jak sobie tego życzysz, przybyszu – odpowiedział cyklop.

Zasiedli wokół paleniska. Alex wydawał się sobie okropnie mały w towarzystwie trzech ogromnych, potężnie zbudowanych cyklopów. Stworzenia zaczęły delektować się winem, po czym jeden z nich, najprawdopodobniej przywódca, rzekł:
-Twoim zadaniem będzie przyniesienie nam głów trzech orków, normalnie zleciłbym ci zabicie trolli albo goblinów, ale widząc jakim jesteś słabeuszem będziesz musiał posiekać kilka orków – cyklop powiedział to z taką zadziornością i złośliwością, że w Alexie aż coś zakipiało z
wściekłości.
– Pozwólcie więc, że dotrzymam wam towarzystwa, aż skończycie dopijać trunek i wtedy zabiorę się za moje zadanie – odpowiedział druid z nadzieją, że proszek ylong wreszcie zacznie działać.
„Dlaczego to cholerstwo nie działa – myślał – przecież powinno już zadziałać. Albo ja dodałem złą proporcję, albo ten stetryczały starzec Hermund, który karze się nazywać wielkim alchemikiem, astronomem, zielarzem i magikiem, pomylił proszki.”

Myśląc o tym wszystkim dopiero po chwili zauważył, że cyklopy śpią już snem sprawiedliwych. Pośpiesznie zebrał swoje rzeczy i ruszył w dalszą drogę.
„A to mi się udało – myślał podążając dalej po upragniony tron – kto by pomyślał, że tyle czasu będzie trzeba czekać na efekt? Powinienem być wdzięczny Hermundowi za jego szczodrość, gdyby nie podarował mi tego proszku, już pewnie wykrwawiałbym się gdzieś na śmierć, a on byłby bogatszy o dwadzieścia, może trzydzieści sztuk złota.”

Z zamyślenia wyrwało go silne uderzenie w twarz. Zobaczył przed sobą goblina wymachującego obłąkańczo mieczem, który musiał gdzieś skraść, ponieważ nie pasował on zupełnie do jego postury. Z lewej strony druida było osiem kolejnych goblinów. Jeden z nich, ten który był najbliżej, wziął szybki zamach i rozpłatał cały bok druida. „To już pora umierać” – pomyślał Alex.

Ciąg dalszy jutro

Ale w tym momencie coś go oświeciło. Wyjął z kieszeni mieszek z proszkiem ylong, wysypał większą część jej zawartości na dłoń i rozdmuchnął po otaczających go goblinach. W jednej chwili stwory zamieniły się w kostki lodu. Druid, strasznie wzburzony swoją obolałą szczęką i rozpłatanym bokiem, nie czekał na zaproszenie i posiekał na plasterki dwa bezczelne stwory, które ośmieliły się go zaatakować. Uderzał miarowo raz za razem, tak, że z goblinów nie zostało wiele. Poświęcił na to około minuty.

„O minutę za dużo” – pomyślał Alex, kiedy nagle zrozumiał, że nie zdąży rozprawić się z resztą i musi gdzieś uciekać i się ukryć. Rozejrzał się, łapczywie chłonąc krajobraz, i dostrzegł ją. Po skosie, z jego prawej strony, stała stara chatka, która wyglądała na opuszczoną. Wiedział, że nie może się w niej ukryć, bo gobliny na pewno ją przeszukają, dlatego schował się tuż za nią. Ledwie zdążył, a już usłyszał stwory krzyczące: – Znaleźć go! Musiał gdzieś się ukryć! Nie może być daleko! Znaleźć go i zabić! Zabić, ale baaardzo powoli! Tylko uważajcie! On umie posługiwać się magią!

Druid pokornie czekał aż gwar przycichnie, gobliny się zniechęcą i zostawią go w spokoju. Słyszał jak przeszukują chatkę i dziękował opatrzności za to, że nie ma ona okien ze strony, po której się ukrył. Słyszał ich złorzeczenia pod jego adresem i dziwił się obfitości wulgaryzmów, jakie na niego spływały. Alex nie słyszał nigdy tylu tak zróżnicowanych przekleństw, mógł się tu wiele nauczyć i zabłysnąć przed nieżyczliwymi mu ludźmi, ale to kiedyś, teraz musiał przeżyć.

Przeczekał tak w ukryciu jeszcze około pół godziny, aby gobliny zdążyły się oddalić na bezpieczną dla niego odległość, po czym ruszył dalej. Po chwili spaceru wyjął ze swego tobołka papier i trzymał go przez chwilę na podorędziu, po czym schował i zaczął szukać wzrokiem rozmarynu, aby sporządzić maść na obrażenia doznane w walce. Rozglądał się bacznie, ale nie mógł nigdzie zauważyć tego, czego szukał, a przecież rozmaryn rośnie tak gęsto w jego królestwie. Wreszcie jego wzrok padł na jeden niewielki krzaczek. Alex podszedł do niego śpiesząc się, gdyż robiło mu się już słabo z utraty krwi. Zerwał trzy łodyżki, rozdrobnił je i dodał proszek ylong tak, że razem utworzyły zielonkawą papkę. Druid obficie posmarował ranę maścią i odczekał nie piętnaście, a nawet dwadzieścia minut, ot tak, dla pewności. Zobaczywszy, że po ranie nie ma już śladu wyruszył w dalszą drogę.

Rozmyślał o tym, ile zachodu, ile niebezpieczeństw dla takiej błahostki jak zdobycie tronu. Błądząc myślami, dotarł wreszcie na miejsce i mógł mieć swój wymarzony tron. Otworzył drzwi, opuścił spodnie. I usiadł.

KONIEC

Ciąg dalszy jutro

Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis!

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.


*