Gdyby Myslovitz zmiksować z Comą…

W świecie pełnym identycznie brzmiących lekkich, łatwych i przyjemnych popowych zespolików atakujących z telewizji, radia, czasem i lodówek, zawsze przyjemnie przyjmuje się rockowe projekty. Takim jest Marcelle Spirit.

Jego członkowie odważnie twierdzili, że są muzycznie bezkompromisowi i dalecy od papki serwowanej przez media. Po serii przesłuchań ich debiutanckiego albumu, zatytułowanego odkrywczo ”Marcelle Spirit”, muszę, niestety, stwierdzić, że mocno przesadzili.

Podejrzewam, że muzyka Marcelle Spirit to jest to, co powstałoby, gdyby Myslovitz zmiksować z Comą. Oryginalność łatwiej znaleźć wśród sprzedawanych na bazarach płyt. Zawiedzie się więc ten, kto liczy na powiew muzycznej świeżości. Nie jest jednak źle, bo chłopaki pokazały kawałek może nie powalającego, ale dobrze zagranego rocka. ”Anons” czy ”Latarnie na Reymonta” na pewno mają szanse przebić się do mediów i dać słuchaczom chwilę wytchnienia od Feela i jemu podobnych.

Niestety, niektóre teksty sprawiają wrażenia jakby powstawały ze zlepków przypadkowych rymów i nawet po wielokrotnym wysłuchaniu krążka nie znalazłem na nim nic, co kazałoby mi do niego wracać, a na premierę drugiej płyty czekać niecierpliwiej niż 10-latek na wizytę Świętego Mikołaja.

Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis!

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.


*