Poznałam inny Rzym

Jak dziś pamiętam wieczór przed moim wyjazdem do Rzymu. Wtedy określiłabym go mianem najgorszego w życiu. Dwie wielkie walizki, dwie małe, sterty ubrań i kosmetyków porozrzucanych dookoła, bo przecież wszystko mogło się przydać. Doskonale pamiętam ostatnie odwiedziny moich znajomych. Każdy tuż przed wyjazdem chciał zamienić ze mną ostatnie słowo, uścisnąć, kopnąć na szczęście i powiedzieć, że wszystko będzie dobrze.

Tego wieczoru najbardziej potrzebowałam właśnie tego prostego zapewnienia, że wszystko będzie jak należy. Przez myśl przebiegały mi ciągle te same pytania, na które w tamtej chwili nie potrafiłam znaleźć odpowiedzi. Sama? Kogo tam poznam? Jak się dogadam? Co to będzie? Powtarzałam to sobie przed zaśnięciem, a dzień później w samolocie. Przerażona, acz jednak szczęśliwa i ciekawa przygody, pojechałam na studia do Rzymu, do tego mojego wymarzonego Rzymu, w którym zawsze chciałam mieszkać. I oto po dwóch godzinach lotu – jestem. Tego dnia nie do końca zdawałam sobie sprawę, że właśnie wtedy rozpoczęłam największą i najpiękniejszą przygodę mojego życia. To był pierwszy dzień mojego włoskiego dolce vita.

Strach przed nieznanym zabijało piękno Rzymu, jego atmosfera i przesympatyczni ludzie, którzy uśmiechają się nawet jak pomylisz najważniejsze czasowniki. Wszystko trzeba było załatwiać samemu, w dodatku po włosku, bo angielski jest tam raczej rzadko spotykany… A Włosi, jak to Włosi, wszystko robią bez pośpiechu, ze spokojem, w międzyczasie wypiją jeszcze kawę, zjedzą rogalika i zadzwonią do znajomego. A biedni zestresowani Erasmusi czekają w tych długich kolejkach, nie wiedzą jaki będzie efekt rozmowy. Każdy przestraszony nową sytuacją pytał w kolejce drugiej osoby „skąd jesteś?, co studiujesz?”. I tak zawiązywały się nowe przyjaźnie, a potem wspólne wyjścia na imprezy czy zwiedzanie miasta.

Życie Erasmusa wcale nie było łatwe, gdy przychodziło do zdania egzaminu po włosku, ponieważ nie każdy profesor brał pod uwagę to, że uczenie się w innym języku zajmuje obcokrajowcom pięć razy więcej czasu. Jednak dla chcącego – nic trudnego, a nagrodą były kolejne dwa miesiące w Rzymie, podczas których bariera językowa już nie istniała…Vacanze romane…całodniowe zwiedzanie, podróże, kąpiele w morzu, imprezki, shopping czy kolacje na Campo dei Fiori przy muzyce okolicznych grajków. Tego nie da się zapomnieć.

Przez cały ten rok poznałam zupełnie inny Rzym. Nie ten z pocztówek, ani z filmu Woody’ego Allena, ale ten typowo włoski, który wprawia w zachwyt turystów, a męczy mieszkańców.. Mnie jednak Rzym zaskakiwał każdego dnia. Codziennie tysiące ludzi oglądały najpiękniejsze zabytki Wiecznego Miasta. Chińczycy robiący zdjęcia pod Fontanną di Trevi, pod Koloseum, na Piazza Navona. Najmodniej ubrani Włosi, którzy myślą, że to właśnie do nich świat należy. Bogacze robiący zakupy na najsławniejszej Via dei Condotti, a tuż za rogiem żebracy liczący na ich gest. Rosjanie, którzy kojarzą się z zimnym krajem i wódką, a także Hiszpanie szukający przygody swojego życia. Niemcy, którzy zamiast sławnej wurstel zjedzą tonę makaronu. Polacy, którzy idą prosto do Watykanu oraz, oczywiście, „Pan Hindus” na każdej ulicy mający przeróżne rzeczy do sprzedania w zależności od dnia i od pogody – okulary (tylko ordżinal rajbans, only for you my friend!), parasole, kolczyki, mimozy na dzień kobiet, obrazy, karykatury czy różyczki dla każdej turystki.

Fot. www.wikipedia.pl

Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis!

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.


*